Środa (30.07) przywitała nas bezchmurnym niebem, a że perspektywa monotonnego plażowania w pełnym słońcu nie bardzo nam się uśmiechała, to plan wyprawy nad wodospady nie uległ zmianie. Dojechaliśmy bezproblemowo, poniekąd dzięki wskazówkom z forum (ponieważ opis zakładał drogę naokoło i dojazd do wodospadów od strony Metkovica, to musiałam przełożyć sobie wszystko "na drugą stonę" - co z lewej to z prawej, co z prawej, to z lewej, co przed to za itd.
), w dodatku było jeszcze na tyle wcześnie, że prawie nie było tam ludzi, zaledwie kilka samochodów. Wodospady podobały nam się bardzo, kąpiel w chłodnej wodzie w tym upale również, spędziliśmy tam urocze 1,5 godziny, po czym uciekliśmy przed gęstniejącym tłumem.
Po powrocie i obiedzie udaliśmy się na plażę, co nas cieszyło średnio, za to dzieci bardzo. Jednak kąpiel w kryształowym Jadranie poprawiła nasze (dorosłych) nastroje, ochłodził głowy i zaczęliśmy się zastanawiać nad zasadnością wyjazdu nad Balaton. Bo w sumie co za sens jechać w miejsce, gdzie przez trzy dni będziemy skazani nadal na plażowanie? W dodatku nie będzie jedynej pociechy czyli cudownie lazurowej wody?
Zrobiliśmy burzliwą dwuosobową naradę i po raz kolejny...zmieniliśmy plany.
Postanowiliśmy zostać jeszcze jeden dzień w Drveniku, po czym udać się do Plitvic, tam zobaczyć, co jest do zobaczenia, następnego dnia bardzo wcześnie rano wyruszyć w kierunku Polski i jak Opatrzność pozwoli, to nawet w sobotę, późnym wieczorem być już we Wrocławiu. Plan awaryjny zakładał nocleg w okolicach Wiednia, bo tam to na pewno uda się dojechać
Biorąc pod uwagę, że zostały nam w sumie trzy dobrze zaplanowane dni, właściwie nic nie powinno nas już zaskoczyć i zmusić do zmiany planów, prawda?
Czwartek oczywiście upłynął pod znakiem plaży, ostatnich zakupów, po czym wyrzuciłam rodzinę na spacer a sama zabrałam się za pakowanie. Rodzina wykorzystała moją nieobecność i poszła na spacer na ścieżkę widokową w kierunku Gornja Vala, którą to ścieżką stanowczo odmówiłam spacerów, zgadnijcie czemu
Po ich powrocie (na szczęście pakowanie powrotne jest szybsze i łatwiejsze) poszliśmy jeszcze na pożegnalną kolację, lody, naleśniki i co kto tylko chciał.
Rano wyjechaliśmy zaledwie 15 minut później niż planowaliśmy, wszystko szło pięknie do momentu dojazdu do tunelu Mala Kapela - oczywiście uroczy korek, który jednak okazał się mniejszym problemem niż to, że parę km przed nim w samochodzie zaczęła migać kontrolka oleju. Migała z rzadka, nieregularnie, na ogół wtedy, kiedy mieliśmy dużą prędkość i wysokie obroty. M. wyraźnie stracił humor, ja zaś orzekłam, że póki się nie świeci, tylko mruga, to jedziemy, bo i tak na autostradzie niewiele poradzimy. Czekać aż samochód ostygnie w tym upale po to, żeby sprawdzić poziom niespecjalnie mam ochotę, a w ogóle to mruganie to najwyraźniej sygnały od Opatrzności, że należy zmniejszyć prędkość - 110-120 też się jedzie płynnie i widać nie powinniśmy szybciej. I faktycznie, kontrolka przestała mrugać, dojechaliśmy w okolice Plitvic, nocleg w Korenicy znaleźliśmy bez problemu, przy czym dopiero po powrocie z wycieczki zauważyłam, że chyba znów Opatrzność nas prowadziła, bo dom, w którym zaklepaliśmy pokój stał dokładnie naprzeciwko stacji benzynowej, co następnego dnia okazało się być wygodne.
Tymczasem ruszyliśmy w stronę jezior. Bez trudu zlokalizowaliśmy parking, wejście, wybraliśmy trasę F, która z racji stateczków i kolejki dla dzieci była naszym zdaniem bardzo atrakcyjna, a w dodatku niezbyt długa i męcząca.
Plitvice zaskoczyły mnie nie tylko urodą natury i kolorem wody - to widziałam wcześniej na zdjęciach i wiedziałam czego się spodziewać. Równie wielkie pozytywne wrażenie wywarła na mnie infrastruktura całego parku. Może i ilość knajpek, toalet i koszy na śmieci (pustych, najwyraźniej na bieżąco opróżnianych) zaburza nieco naturalne otoczenie, ale za to jaki to komfort dla turystów. I czysto, brak śmieci - niestety, ja z domu najbliżej mam do rezerwatu Błędne Skały, które w porównaniu z Plitvicami stanowią po prostu śmietnik. Pomysł ze stateczkami i kolejką również świetny.
Veliki Slap rozczarował mnie nieco, jakoś inaczej go sobie wyobrażałam.
A tu dowód, że mój lęk wysokości jest wybitnie wybrakowany - poręcz była wysoka i swobodnie, bez najmniejszego strachu robiłam zdjęcia.
Całą trasę przeszliśmy zaskakująco szybko i już o 18 wyjeżdżaliśmy z Plitvic. Zjedliśmy kolację w przydrożnej knajpie (ceny jedzenia o 1/3 niższe niż nad morzem) i wróciliśmy na kwaterę. Poczekaliśmy aż silnik wystygnie i M. sprawdził poziom oleju - faktycznie, minimalny. Znaczy, trzeba uzupełnić, fajnie, stacja benzynowa po drugiej stronie drogi. I tu pojawił się jeden mały problem - najwyraźniej panowie mechanicy po zmianie oleju (miesiąc wcześniej) zapomnieli przyczepić etykietki z parametrami, a M. też nie pamiętał dokładnie, jaki ten olej miałby być. Była sobota, godzina 20 i nijak nie było jak zdobyć tej informacji. A następnego dnia planowaliśmy ruszyć o 6, żeby na granicy być przed tym, który o tej samej porze ruszą znad morza. Plan był dobry...
Niestety, nasz warsztat we Wrocławiu otwierają w soboty o 9.00 i dopiero o tej godzinie udało nam się tam dodzwonić, zdobyć informacje o tych magicznych cyferkach na oleju (sygnaturę 10W40 zapamiętam na długo
) i zamiast o 6 ruszyliśmy o 9.30, żegnając nadzieję na powrót do Wrocławia tego samego dnia, natomiast przekonani, że w takim razie zatrzymamy się w Wiedniu. Też dobrze.
Na pierwszy korek natrafiliśmy pod Zagrzebiem - zaledwie pół godziny
, potem droga była spokojna, jakieś 10 km przed granicą zaczęłam już kombinować, dokąd faktycznie uda się dojechać i nagle naszym oczom ukazał się widok przykry - dwa pasy zapchane samochodami aż po horyzont i ludzie spacerujący po pasie awaryjnym. No cóż, gdybyśmy wyjechali o czasie to może wyglądałoby to inaczej. Stanęliśmy cierpliwie i staliśmy. W sumie te ostatnie 5 km przejechaliśmy w tempie 0,9km/h, w międzyczasie ja z dziewczynkami doszłam na piechotę do oddalonej o 1 km od miejsca zakorkowania samochodu stacji benzynowej, a M. dojechał po jakimś czasie. Szybka kawa, nieco wolniejsza kolejka do toalety i wróciliśmy z powrotem do samochodu. W końcu ok. 18 udało nam się wjechać do Słowenii, stamtąd ruszyliśmy płynnie, nie było żadnego ruchu w stronę Austrii, w drugą zresztą też nie - trudno nazwać ruchem kilkukilometrowy korek stojący w stronę granicy.
Ponieważ ciągle mieliśmy obawy co do stanu samochodu, nie jechaliśmy zbyt szybko i w ten sposób w okolicach Grazu znaleźliśmy się ok. 19.30. Do Wiednia mieliśmy jeszcze kawałek, niby niezbyt długi, ale poszukiwanie noclegu po zapadnięciu zmroku budziło jednak moje obawy, dlatego zaproponowałam zjazd do Oekotelu i próbę zanocowania tam. Okazało się, że pokój był, dlatego nie zastanawiając się, skorzystaliśmy z okazji.
Ostatni dzień na szczęście niczym nas już nie zaskoczył, niemalże. Kontrolka oleju od wczoraj nie dawała znaków życia, za to M. oświadczył, że ma wrażenie, jakoby hamulce nie działały do końca tak, jak powinny, zatem pojedziemy ostrożnie, w sposób, który nie wymaga częstego hamowania. W dodatku 40 km przed polską granicą, na czeskich krętych górskich drogach usłyszeliśmy dziwne chrobotanie w okolicach lewego tylnego koła. Bardzo nieprzyjemny dźwięk
(po powrocie okazał się być sygnałem całkowitego rozwalenia się piasty tylnego koła
)
Z duszą na ramieniu i przy wtórze niepokojących odgłosów pokonaliśmy ostatnie kilometry, pocieszając się tym, że w razie czego, to po pierwsze mamy assistance, po drugie, to już niedaleko, ktoś z rodziny jakby co po nas przyjedzie i nas do domu dowiezie. Ale takiej potrzeby nie było, dojechaliśmy bez pomocy, po drodze jeszcze raz zmieniając drogę na widok korka na Bielanach
Pora na podsumowanie planów.
Plan pierwotny wyglądał tak
1. wyjazd z Wrocławia, nocleg w Grazu
2. dojazd do Igrane tam 6 dni w tym wyskok do Mostaru, Splitu i Trogiru
3. przejazd do Czarnogóry - Kotor, Budva, może coś jeszcze - 3-4 dni
4. powrót do CRO, okolice Dubrovnika i oczywiście zwiedzanie Dubrovnika, wypad na Korculę kolejne 3 dni
5. przejazd przez BiH nad Balaton, tam kolejne 3 dni i powrót do Wrocławia
Punkt 1. został zrealizowany wzorowo
Punkt 2 - zamiast Igrane, Drvenik, zamiast 6 dni 12, Mostar i Trogir zaliczony, Split nie
Punkt 3 - nie zaliczony w najmniejszym stopniu
Punkt 4 - Dubrownik zaliczony, Korcula nie
Punkt 5 - kompletna zmiana planów.
W miejsce niezaliczonych punktów możemy wstawić następujące:
1.Pocitelj i Medugorje
2.wycieczka promem na Hvar
3.Jeziora Plitvickie
Myślę, że ogólny bilans wychodzi co najmniej na 0,jeśli przyjąć tylko i wyłącznie suche fakty. Bo tak w ogóle, to bilans wychodzi na JEDEN WIELKI PLUS - Chorwacja bardzo nam się podobała, nie mamy żadnych wątpliwości, że tam wrócimy, bo do zobaczenia jest jeszcze wiele i szkoda byłoby to stracić. Zobaczyliśmy sporo, wyrobiliśmy sobie opinię, co jeszcze chcemy na pewno zobaczyć, przestaliśmy obawiać się wyjazdów w ciemno (dla Koziorożców to nie lada wyczyn). Dzieci wróciły również pełne wrażeń. Nie mam co prawda złudzeń, że Majka dużo zapamięta, ale Gabi na pewno sporo, zwłaszcza, że sama zrobiła ok.500 zdjęć. Poza tym, muszę przyznać, że obie dziewczynki po pierwszych buntach przeciwko wycieczkom, później je zaakceptowały bez większego sprzeciwu i w Plitvicach nie zamarudziły ani razu, tylko chłonęły to, co było do zobaczenia i przeżycia.
I to by było na tyle, do następnego razu, najprawdopodobniej za dwa lata, bo na przyszły rok mam już
inne plany