Część X
Motorówka czyli gorzka lekcja cumowania Taaak, cumowanie to nie taka prosta sprawa, nawet małą łódką motorową.... Ale po kolei.
Jeszcze w Polsce, mój kolega Krzysztof co to żadnej górce nie przepuści
strasznie się napalał na wypożyczenie motorówki. Przyznam, że byłem sceptycznie nastawiony do tego pomysłu z uwagi na koszty. Jak się później okazało nie taki diabeł straszny. Owszem większe łodzie motorowe to spory wydatek natomiast wypożyczenie małej skorupy z 8-mio konnym silniczkiem to nie takie wielkie halo. Da się przełknąć. Dodatkowo później okazało się na dodatek, że w porównaniu z cenami w Splicie czy w Makarskiej Pirovac był znacznie tańszy. Wiadomo - mała miejscowość.
Cennik wypożyczenia wyglądał tak:
My wybraliśmy większą łódkę ale na pół dnia. Koszt jak widać 300 kn plus paliwo. Spaliliśmy za 100 kn czyli w sumie wyszło po 200 na głowę. Dużo nie dużo - wrażenia bezcenne.
A nasza łódka wyglądała mniej więcej tak:
Przed wypożyczeniem podpisanie umowy oraz szkolenie z wyposażenia łodzi, obsługi, proponowanych tras wycieczki oraz... parkowania czyli po fachowemu cumowania do brzegu. W teorii wszystko jasne, w praktyce... o tym za chwilę.
Panie nie miały ochoty na pływanie więc płyniemy w czwórkę: ja kolega Krzysztof i dzieci. Wszyscy na pokładzie, kapoki założone, odpalamy i ahoj
Tego ranka było jakoś pochmurnie i jakby zbierało się na deszcz ale po krótkim czasie okazało się, że to były plotki i jak co dzień na niebie lampa. Ponieważ sterowaliśmy na zmianę (dzieci też, a co) więc w tej części posłużę się częściowo zdjęciami kolegi Krzysztofa ponieważ nie zdążyłem wszystkiego pstryknąć. Zdjęcia kolegi to te w lepszej jakości
Plan wycieczki był taki, że płyniemy na północ, trochę się pokręcimy po okolicy i szukamy jakiejś ładnej plaży. Życie nieco zweryfikowało ten plan
Na początek mijamy naszą znajomą wysepkę i dokładnie ją sobie oglądamy dookoła.
Następnie płyniemy dalej w stronę wyspy Murter.
Dopływamy do mostu w Tisno i zawracamy.
W koło nas pełno jednostek pływających. Te większe robią spore fale a nas nieźle buja
Wszyscy mieli okazję stanąć za sterami:
Ja się trochę powygłupiałem na dziobie
W końcu kierujemy się w miejsce, gdzie jak nas poinstruował właściciel łódki powinna być ciekawa plaża.
Dopływamy ale plaży jakoś nie widać. Trudno musimy się zatrzymać bo dzieci muszą w krzaki
Jest przystań, stoją przycumowane jakieś łódki więc podpływamy wolniutko zgodnie z wcześniejszymi instrukcjami. Ja wskakuję na dziób żeby przeskoczyć na brzeg i zawiązać cumy. Podpływamy, podpływamy, oj chyba coś za szybko, BUM
No to zaparkowaliśmy
Oceniamy szkody. Dziury nie ma ale farba odbita. Będzie kwas po powrocie jak właściciel to zobaczy. Trudno. Próbujemy dokończyć cumowanie. Próbujemy sobie przypomnieć instrukcje. Odepchnąć łódkę od brzegu, z rufy zarzucić kotwicę naciągnąć i gotowe. Akurat
Kotwica nie chce się wcale zatrzymać na dnie tylko sunie po piachu, znosi nas na łódkę zacumowaną obok, śruba nam się wplątuje w jej cumy, dramat! Dzieci szybkie siku i spadamy stąd zanim całkiem rozwalimy naszą łajbę
Jakoś się wyplątaliśmy i odpłynęliśmy od brzegu, Uffff, płyniemy ale kwas pozostał. Trudno jakoś to będzie. Zapominamy o incydencie i zwiedzamy dalej okoliczne wyspy
Dla dzieci rejs okazał się jednak zbyt męczący
Z tego wszystkiego wróciliśmy godzinę przed wyznaczonym czasem. Właściciel już na nas czekał. Chyba łódka miała wbudowany nadajnik GPS więc cały czas wiedział jaka jest nasza pozycja. Na uszkodzenia nawet nie popatrzył więc kamień z serca
Potem zauważyliśmy, że nasza łódka była już nieźle poobijana z innych stron przez innych nam podobnych amatorów-marynarzy
W sumie wycieczka się udała. Wrażenia niesamowite. Z wody wszystko nabiera innego wymiaru. Naprawdę warto było.
Drugą część dnia spędziliśmy w Zadarze ale to już w następnej części.
cdn...