Część VIII
W sandałach na K2 czyli otok Murter
Nasze wakacje 2012 zbliżyły się do półmetka. Mimo, że poprzedniego wieczoru, po maratonie Split-Trogir-Primosten, bankiecik balkonowy przedłużył się do trzeciej w nocy, następnego dnia nie robimy sobie wolnego. Nie zrywamy się skoro świt bo po pierwsze wycieczka nie będzie daleka a po drugie jesteśmy odpowiedzialni i zanim siadamy za kółko to co ma wyparować musi wyparować
Cel podróży - otok (wyspa) Murter, nie daleko, kilka kilometrów od Pirovaca. Aż dziw, że nie byliśmy tam 4 lata temu.
W miejscowości Tisno przejazd przez mały, wąski mostek i już jesteśmy na wyspie Murter.
Nie duża wyspa z dwoma większymi miejscowościami - Murter i Betina. My jedziemy do Murteru.
Na poniższej mapce lepiej widać okolicę. Na górze po prawej Pirovac.
Zostawiamy auta na parkingu i robimy rozpoznanie. Szybka wizyta w jakimś Turist Office i już wiemy, że warto się wybrać do pobliskiego kościoła św. Rocha. No to śmigamy. Do kościoła można dojść krótszą drogą, schodami ale, że mamy wózek więc nadrabiamy trochę drogi i idziemy po płaskim.
Opłaciło się bo po drodze trafiamy na prawdziwą okazję. Działka budowlana na sprzedaż! Widoki pierwsza klasa i działka utwardzona. Chciałem kupić żonie (a niech by miała pamiątkę ze wczasów) ale mi bank odmówił kredytu we frankach więc jakby co działka jest nadal do wzięcia. Telefon do właściciela widać na zdjęciu.
Docieramy do kościoła.
Z góry piękny widok na całą wyspę i nie tylko.
Po kolejnej wizycie w Chorwacji zwróciłem uwagę na ich szczególny szacunek do flagi. Objawia się to wyjątkowym jej eksponowaniem wszędzie gdzie to możliwe. To mi zaimponowało. Fakt, że mają ładniejsza flagę niż nasza (moim subiektywnym zdaniem i patriotyzm nie ma tu nic do rzeczy). Nie dość że wszędzie jest pełno flag to jeszcze ktoś musi o nie zawsze dbać bo nigdzie ni zauważyłem brudnej czy zniszczonej (poszarpanej przez wiatr) co u nas zdarza się dość często.
A że kolega Krzysztof kawał chłopa to odstawiamy mały pokaz akrobatyczny na cześć flagi
Młodzieży nie przeszkadzają okoliczności przyrody. Byle tylko było jakieś auto pod ręką
Kościół był zamknięty ale przez uchylone okienko pstryknąłem wnętrze.
W dół schodzimy jednak schodami. Nie jest ich wiele a kolega Krzysztof kawał chłopa jak już wspomniałem więc nosić wózek jest komu
I wracamy jakimiś zakamarkami w stronę centrum.
Od samego początku plan był taki, że zwiedzamy troszkę otok i szukamy jakiejś ładnej plaży.
Kilka słów komentarza. Pierwszego dnia po przyjeździe i rozpakowaniu coś mnie podkusiło, żeby zdjąć box z bagażnika. To był błąd. Ponieważ nie ma róży bez kolców taki i mój patent na manele plażowe ma jeden minus. Mianowicie mój wspaniały leżak plażowy na kółkach, który to służy do transportu wszystkiego co niezbędne (i zbędne) na plaży, niestety nie mieści się do większości bagażników samochodów kompaktowych segmentu B (SEAT Leon, VW Golf, Ford Focus itp.). Jeżeli nie masz większego auta typu sedan lub mniejszego kombi albo przynajmniej boxu bagażowego na dach to leżaczek nie wchodzi w grę. Jest jedno rozwiązanie alternatywne: po demontażu kółek mieści się na fotelu pasażera z przodu ale oczywiście pod warunkiem, że nikt tam akurat nie siedzi.
Mały przerywnik bo się rozpisałem i zaraz dokończę.
Krabik z plaży na wyspie Murter:
No więc ponieważ box zdemontowałem czyli leżaczka nie było więc co zostało? Opcja wielbłąd
Znaleźliśmy jakiś parking. Aaaaaaaaa tam parking, zwykła wajcha 40 Kn za bilecik na cały dzień i na godziny nie było. I jeszcze porysowałem klapę bagażnika o gałęzie z drzewa oliwnego. Wrrrr już miałem gule Idziemy szukać plaży. Była nie daleko ale co z tego, palca nie wciśniesz a co dopiero 7-osobową ekipę. Idziemy dalej. Idziemy, idziemy, idziemy...... 15 minut później ...... idziemy, idziemy.... w życiu tak daleko nie szedłem! A już na pewno obładowany jak wielbłąd. W koło camping, ludzie siedzą, piją piwko a my idziemy, idziemy ........ i nagle.... raj na ziemi Na szczęście było warto iść
Jak już wcześniej pisałem mój kolega Krzysztof jest "umiarkowanym plażowiczem" a że obok była jakaś górka no to idziemy. Później się okazało, że jak dla mnie to było K2 zwłaszcza w obuwiu wczasowym typu sandały
Na początku spokojnie, jakaś ścieżka, widoczki na plażę.
Ale ścieżka się kończy i zaczyna się prawdziwy hardcore:
Przyznam szczerze, że tym razem miałem pietra bo wejść to jeszcze jakoś ale jak my zejdziemy!
W dole nasza plaża.
A z góry widoki zapierające dech.
Na górze również budowle pozostawione przez nieznaną cywilizację
Tradycyjny autoportret z ręki:
A na dole nadal sielanka:
Brendy mi się skończyło buuuuuuuuu i ta część relacji już też
cdn...