Po raz trzeci
ATF wziął się za organizowanie widzewskiego
Sylwestra.
Po Wiedniu i Paryżu nadeszła chwila na naprawdę konkretne miejsce: na
Piran.
Tak...właśnie tak zdziwieniem wszyscy reagowali na tą nazwę: co to k.... jest?
Dla niewtajemniczonych już uchylam rąbka tajemnicy: Piran jest to chyba najładniejsze miasteczko Słowenii (nie myliæ ze Słowacją oczywiście
).
Naprawdę warto wpisć słowo Piran w google.
Zmasowany atak na stadionowych znajomych i widzewskie forum spowodował, że już pod koniec września mieliśmy wpłacone zaliczki na wyjazd od ponad 40 osób. Trochó kombinowania, trochę wymian uczestników i 30 grudnia pakujemy się w £odzi do autokaru w 45 osób. Skład to zaprawiona w takich eskapadach ekipa, kilkanaście dziewczyn oraz sporo nowych osób skuszonych dobrą renomą naszych poprzednich podróży.
Całonocna podróż to konkretna integracja, a ponieważ oficjalnie był zakaz picia wódki to można powiedziec, że staliśmy sió degustatorami dobrych win. Dzióki temu nie zanotowaliśmy żadnych zgonów, a kilka drobnych przypadków uzewnętrzniania się przy przydrożnych przystankach można zgonić na chorobę lokomocyjną. Jednak ogólnie było na poziomie, autokar większych strat nie zanotował a i przystanki, mimo braku mistrzów graffiti, poprawiały swój wygląd na znacznie bardziej kibicowski.
O poranku zaatakowaliśmy
Predjamski Zamek. Zbudowany pod wielką skałą majestatyczny zamek jest jednym z turystycznych symboli Słowenii. Jednak ponieważ jak wiadomo wszystkie te dawne twierdze od środka wyglądają identycznie zadowoliliśmy sió sesja fotograficzną na jego tle i sprawdzaniem czy na pewno nic nam tu na głowę nie spadnie.
Przed 10:00 kolejny postój i tu już odbieramy zamówione bilety do
Skocjanskiej Jamy.
2,5 kilometra podziemnej wódrówki w blasku fleszy było naprawdę niepowtarzalne oczywiście po 400 metrach przewodniczka poddała się rozumiejąc, że zakaz fotografowania dotyczy wszystkich nacji prócz Polaków, jednak w zamian za to w największej "sali" wśród niesamowitych stalagmitów i stalaktytów odśpiewaliśmy jej (i innym turystom)
naszym klubem RTS co naprawdę zabrzmiało imponująco.
W koncu dochodzimy do głównej atrakcji: podziemny niemal pionowy kanion, w dole kipiąca dzika rzeka, a 45 metrów nad nią wąski mostek. Wąskie wykute w ścianach ścieżki, mostki, przepaście, wszystko intrygująco podświetlone...i huk wody. Rewelacja!
Koło godziny 13 jesteśmy w koncu w
Piranie.
Stare miasteczko o wąskich uliczkach na półwyspie wśród kipiących fal Adriatyku zrobiło wrażenie na wszystkich.
Mieliśmy dla siebie niemal cały hotel wśród uliczek o szerokości półtora metra jakieś 10 metrów od morza. Szybki przydział pokoi i czas wolny: niektórzy odsypiali podróż, ale większość ruszyła w miasto zwiedzać tym razem przy użyciu swoich kubków smakowych. Ceny trochę wyższe niż w "lepsiejszych" miejscowościach nad polskim morzem: piwo w knajpie 2,3-3 euro (w sklepie 0,5-0,85 euro), a dobry obiad można było zjeść za 10 euro, tak wióc dość znośnie było jak turystyczny kurort nad Adriatykiem.
Tu wstawię jeszcze interesujące zdjęcia z kolekcji Karipu oddające klimat Piranu:
Klimatycznie tam...
(tak w ogóle, by nikt się nie obraził, zdjęcia w relacji to praca zbiorowa wielu uczestników wyjazdu)