napisał(a) wajheczka » 05.05.2016 19:39
Po zejściu z grani w pewnym momencie zaczynają się ,, schody,, w postaci dużych kamieni , po obu stronach szlaku rośnie kosodrzewina lub krzaki więc trzeba iść po tych kamolach, a one śliskie i oblepione błotem. Idę bardzo powoli i uważam żeby się nie poślizgnąć.W pewnym momencie staje na końcu kamienia i spoglądam w niebo bo wydaje mi się ze słonko przebija się przez chmury. Tak wydawało mi się , a to co za chwile się stało to tez bym wolał żeby się wydawało ale to była prawda. Patrząc w niebo , tracę równowagę i spadam z tego kamienia z pół metra niżej na twarz w ostatnim momencie intuicyjnie podkładam pod głowę obie ręce, w przeciwnym razie chyba bym miał roztrzaskaną głowę. ( poniżej kamienia z którego się zesunąłem było z metr równego błota i duży kamień który wystawał ponad błoto ) . Nie wiem jak to zrobiłem ale oprócz kurtki i spodni które były trochę w błocie , to mi nic się nie stało , aparat i nawigacje którą miałem wyszła z tego bez szwanku. Od razu wiedziałem ze opaczność Boża w tym momencie zadziałała bo nie miałem prawa z tego wyjść bez szwanku. --Dzięki Ci Panie Boże--- Wstaje szybko po upadku ,trochę oszołomiony jak bokser po ciosie , a dzieci które szły do góry zaczęły się śmiać. Mnie na początku nie było do śmiechu. Dalszą drogę do zroślaka przebyłem z mieszanymi uczuciami i myślami. Jak bym się tam połamał, jak bym rozwalił głowę, jak bym stracił przytomność, jak bym.. jak by wyglądała akcja ratunkowa. Miałem ubezpieczenie ale w tych terenach w tym kraju.... Dziękuje jeszcze raz Opaczności.
Ostatnio edytowano 05.05.2016 20:09 przez
wajheczka, łącznie edytowano 1 raz