Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj! [Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
Początek - nuda nic się nie dzieje jak w skeczu Macieja Sthura.
O 16.45 po dużych zakupach gazet na wyjazd (zapomnieliśmy książek) oraz kupnie winiet i tankowaniu wjeżdżamy na Słowację. Na początku jadę grzecznie jak wszyscy, mając w uszach słowa Wujasa, który jeździ tamtędy dość często „pamiętaj tam polują na Polaków”. No ku….a dobrze, ale ile można tak jechać? Po co mam CB? Pytam chłopaków przez radio co i jak? Czysto - odpowiadają, więc jadę. Bez szaleństw bo tym szkrabem i tak nie nawojuję, ale te 100-110 to już nie 50. Po drodze doczepia się ekipa z Wadowic i Krakowa (pozdrawiam) zgadujemy się na CB. Niestety wspólna podróż, na trzy auta kończy się na pierwszym napotkanym Mcśmietniku, zapomniałem, że obiecałem córce lody. Spędzamy tam co najmniej godzinę( przecież mamy czas). Później jedziemy już bez postojów, mijamy Słowację i wjeżdżamy na Węgry, po przekroczeniu granicy dziecko(prawie6lat) prosi o pomoc w czytaniu znaków w języku węgierskim. Wymiękam , gdy pyta o znaczenia tych słów. Wjeżdżamy na jakąś autostrado-drogę szybkiego ruchu, mijam znak z jakąś winietą oraz napis pod spodem nie pytajcie co tam było napisane. Hmmm zaczynam się zastanawiać czy nie powinienem kupić winiety na Węgry, (ale przecież sprawdzałem na necie) nie powinienem. Zatrzymujemy się na kawę na stacji benzynowej pytam Panią czy na pewno nie potrzebuję winiety na drogę, którą zamierzam jechać. Odpowiada, że nie ale za cholery nie wie o co mi chodzi gdy pytam o Państwo „Kroatia”, mówię jor nejbor Kroatia. Hrwacka też nie pomogła, k….a co za język. Skąd mogłem wiedzieć, że u nich nasza ukochana Chorwacja to Horvátország. Dla świętego spokoju kupiłem winietę na 10dni, gdyż wyobraziłem sobie ewentualną rozmowę z Węgierskim Policjantem, który mógł nie mówić po angielsku, tak jak ta miła Pani ze stacji benzynowej. Ruszamy dalej, cały czas na Budapeszt. W pewnej chwili, pytam żonki – byłaś kiedyś w Budapeszcie? No nie- odpowiada, więc mówię, ja tam byłem ze 20 lat temu i to też w nocy i też tranzytem i nic nie pamiętam, prócz tego, że mi się podobało. Jedziemy do Budapesztu! Córa jak to usłyszała to najpierw zapytała po co jedziemy do tego Budapesztu skoro jedziemy do tych Bośni,ale gdy wytłumaczyłem jej, że podróże kształcą, to po chwili zapytała czy może chwilkę jeszcze nie spać bo ona też by chciała zobaczyć ten Budapeszt. Oczywiście pozwoliliśmy. Po wjechaniu do centrum szał dziecka był nie do opisania, widoki które zobaczyliśmy nie pozostawiły nam większego wyboru. Wracamy tu na któryś jesienny weekend, dziecko oczywiście zapytało: a na który konkretnie? Oczywiście nie pojechaliśmy, ale co się odwlecze to nie uciecze. Minęły następne trzy godzinki, więc ruszamy dalej, dziecko przebrane w piżamkę ułożone na tylnej kanapie przystosowanej do spania, chwyciło bakcyla podróżnika( to co ona dawała jaja podczas tej podróży, tego się nie da opisać) Do godziny dwunastej w nocy nie mogła usnąć, pod wpływem wrażeń podróży czekając, aż przyjdzie nowy dzień. Wyobrażała sobie, że o godz 24tej kończy się noc i zaczyna się nowy dzień, a My w jakiś cudowny sposób znajdziemy się w Bośni. Dopiero gdy jej wytłumaczyłem, że to nie tak funkcjonuje oraz gdy jej obiecałem, że ją obudzę o świcie by się przekonała jak „wstaje” nowy dzień, no i gdy się przekonała, że faktycznie o północy nic fenomenalnego się nie dzieje dziecko usnęło. Żonka jeszcze chwilę mi potowarzyszyła, ale i ona musiała się poddać. Zostałem sam! Jeszcze na Węgrzech zacząłem odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia, a jako były kierowca zawodowy wiem, kiedy to następuje zjeżdżam na pierwszy napotkany parking, i próbuję to bądź zwalczyć lub przespać, uważam, że każdy powinien o tym wiedzieć. Tak więc mając dużo czasu zatrzymałem się na stacji i zrobiłem przerwę, żonka momentalnie się obudziła. Kupiłem kawę oraz kilka batonów by uzupełnić cukier w organiźmie ( na mnie to działa) Poskutkowało. Dojechałem do granicy węgiersko – chorwackiej a tam, po raz pierwszy w życiu spotkałem się z niezbyt miłymi celnikami chorwackimi, a mianowicie: gdy zobaczyli, że jedziemy na wczasy, bo trudno nie poznać to zapytali gdzie jadę, odpowiedziałem, że do Chorwacji (bo dla mnie w tej chwili było to oczywiste i nie zdawałem sobie sprawy, że faktycznie zdradzam Chorwację ) Zapytał, ale Chorwacja to Państwo, ja się pytam gdzie dokładnie,zdając sobie sprawę z tego, że im zależy na tym czy jadę do nich czy też nie, skłamałem połowicznie, że do Dubrovnika. Wtedy jeden do drugiego powiedział coś w stylu: „pieprzy, pewnie jedzie do Czarnogóry” . W pewnym sensie miał rację, jechałem do Bośni............
Zaraz za granicą tankowanie, i szybki przelot do Bośni. Na granicy chorwacko-bośniackiej obudziły się moje Panie, kontrola na granicy szybka, sprawna bez zbędnych formalności. Na granicy szybki papierosek i zaczął się całodzienny dramat Jazda przez ten kraj(choć niewątpliwie piękny) nie należy do najłatwiejszych, najwygodniejszych oraz najszybszych . Niestety autostrady to jest to, co przyciąga turystów ,jeśli spędza się 10godzin w samochodzie aby pokonać 500km po przejechaniu wcześniejszych 600km w kilka godzin, jest trochę męczące. Najnowsze oprogramowanie nawigacji TOM TOM wytycza trasę tylko do Sarajewa innych miast nie ma w swojej pamięci, to już wiele mówi. Ostatnie 60-70km wg tego co sprawdziłem w atlasie, Bośniacy „każą”(by omijać Chorwację) swoimi drogowskazami pokonywać przez ciężkie góry narażając swoich turystów na uszkodzenie (przegrzanie silnika bądź uszkodzenie zawieszenia, a nawet kolizję)samochodu przez wąskie, niebezpieczne górskie dróżki. Uwierzcie mi, że pokonywanie 16% wzniesień nie należy do najprzyjemniejszych dla samochodu, a także dla pasażerów tegoż auta. Dotarliśmy! Pierwszy raz tak długo jechaliśmy na wczasy! Zameldowaliśmy się w hotelu, rozładowuję samochód, dostaję kartę parkingową, szybki prysznic i w czasie kiedy, żonka rozpakowuje walizy do szaf ja jadę zaparkować samochód na parking hotelowy, gdy tylko ruszam zapala się kontrolka rezerwy paliwa, myślę sobie –( i tak chciałem rozeznać miasteczko, gdzie sklepy, knajpy itd). Mówię sobie, zrobię zakupy zatankuję i rozejrzę się po mieście. Na początek robię zakupy, później podjeżdżam na stację, leję pod korek, podchodzę do kasy, wyciągam kartę, żeby zapłacić, a pan z kalkulatorem w ręku mówi: awaria terminala, ale możesz zapłacić Euro, Kuny i jak chcesz to Markami bośniackimi. Mając w pamięci wasze uwagi dotyczące oszustw na Węgrzech wyskakuję na gościa z pretensjami, że jak to , jaka awaria? Gdzie jest jakaś informacja, Nie mam tyle Marek, gdzie jest bankomat? Gość lekko zaskoczony moją reakcją pokazuje na bankomat po sąsiedzku. Płacę w Markach bośniackich, opieprzam gościa raz jeszcze, że powinna być duża kartka z informacją o „awarii” terminala, koleś przeprasza. Mam satysfakcję, ze zaoszczędziłem parę euro. Przyjeżdżam do apartamentu, kładę się spać, a żonka z córą idą na plażę. Po kilku godzinach wracająć z plaży budzą mnie i idziemy na spacer. Schodzimy na „deptak” w Neum i wchodzimy do knajpy, która wydaje się być dobrą. Zamawiamy jedzenie nie mogąc się dogadać z kelnerem- udaje, że wszystko rozumie, ale przynosi całkiem co innego niż zamawiailiśmy. No nic. Głodni i zdezorientowani przyjmujemy wszytko co przynosi na raty. Jest tego tyle, że kilku chłopa by się najadło, a co dopiero ja z moimi dwoma dziewczynami. Zostawiamy mnóstwo jedzenia, ale cóż frycowe trzeba zapłacić, co do płacenia wyszło 126zł za trzy osoby. Nie mało,ale widząc ile zamówiliśmy, i ile nie zjedliśmy stwierdzam, że nie jest źle(jutro będziemy mądrzejsi, jeśli w ogóle tu wrócimy) Wracamy do hotelu, dziewczyny padają, ja, że się przespałem , siedzę trochę dłużej. Zaczynam pisać relację. Kończę o trzeciej w nocy !
Dzień Drugi. Wstajemy przed 10tą, żonka robi śniadanko i kawę. Weldon mnie opieprza, że siedzę na necie na wczasach. Ja jadę do sklepu bo okazuje się, że nie mamy soli i mleka dla dziecka. Wracam, jemy pijemy idziemy na plażę. Kuźwa kto wymyślił tyle schodów na plażę? Schodzić jeszcze jest łatwo, ale wracać już gorzej. Obliczyłem, że mieszkamy na 15tym piętrze względem plaży! I to bez windy w upale i z całym ekwipunkiem plażowym. Koszmar.
Dziewczyny plażują non stop, ja robię rekonesans po okolicy. Szału ni ma. Stwierdzam, że Bośnia to bardzo ubogi krewny Chorwacji, mają wiele do zrobienia i do nauczenia. Znajomi, którzy wyjeżdżają z Polski autokarem dostają ode mnie wskazówki, co brać a czego nie zabierać, są wdzięczni za rady. Zobaczymy ich wdzięczność po przyjeździe na miejsce tzn czy moje rady były celne i przydatne. Po plaży nuda, odpoczynek, prysznic podwieczorek i idziemy na kolację. Okazuje się, że wszystkie knajpki, które odwiedziłem podczas plażowania są zamknięte, Czynna jest tylko ta jedna, w której jedliśmy wczoraj. Zamawiamy dużo mniej niż wczoraj. Pojedzeni we troje płacimy rachunek 86zł. Jestem zadowolony. Po drodze kupujemy piwko, pijemy na plaży i rzucamy kamyki do Jadranu. Córa zachwycona. Wracamy do hotelu, dziecko pada przed bają,My z żonką karty. Żona w końcu też pada, a ja siedzę i piszę.