Dnia 5 ciąg dalszy - Perast, gdzie czas stanął w miejscu...
Droga dookoła Zatoki Kotorskiej bardzo nam się podoba, tylko zdjęcia nie wychodzą ładne, powietrze mało przejrzyste, góry zamglone.
Wkrótce docieramy do Perastu, już z daleko podziwiamy dwie urocze wysepki: Św. Jerzego i Matki Boskiej na skale. Z przewodnika Bezdroży czytam rodzince na głos legendę o obrazie, który nie dał się osadzić na lądzie i wciąż wracał w morze, na skały.
Parkujemy przy Pirate Bar , od razu dostajemy propozycję przejażdżki łodzią na wyspę. Dziękujemy, boimy się, że braknie nam później czasu. No i mamy: wyspę do "poprawki".
Perast to senne miasteczko, nie widać w nim turystów, w restauracjach pustki, a jak już ktoś siedzi, to są to miejscowi.
Jedynym miejscem gdzie są jacyś ludzie, to wspomniany Pirate Bar przy plaży, tam jednak też turystów nie ma, sami miejscowi. Zacytuję "Bezdroża" : "Liczy ok. 300 mieszkańców, przeważnie ludzi starszych.
Niewiele się tu dzieje, co paradoksalnie, wywiera największe wrażenie na przybywających... ..... odczuć można, że tutaj czas płynie w odwrotnym kierunku. Wymarłe miasto marynarzy z rozsypującymi się zabytkami. Kto wie, czy nie najpiękniejsze miejsce nad Adriatykiem."
Zachodzimy do Muzeum Miejskiego, mieszczącego się w pięknym barokowym pałacyku. Rozbawia mnie poruszenie, jakie wywołuje nasze pojawienie się. Młoda dziewczyna kieruje nas do pomieszczenia po lewej stronie, zanim zdążyliśmy otworzyć usta. Tam zaś kobieta słysząc , że chcemy bilety zrywa się i prowadzi nas na prawą stronę korytarza, gdzie 2 dziewczyny zajęte sobą po chwili sprzedają nam bilety (bodajże 1 euro, na bilecie ceny nie ma, a ja nie pamiętam dokładnie). Proponują nam jeszcze przewodniki i kartki, ale wszystko tak wyblakłe od słońca i powyginane od upału, że z uśmiechem dziękujemy. Oj chyba rzadko ktoś tu zagląda.
Muzeum jak muzeum, ja osobiście zwykle po 2 pierwszych salach mam dość, jednak w środku jest przyjemny chłodek, mimo pootwieranych okien i drzwi na balkon. I na ten balkon ja nie omieszkałam wyjść na chwilę, pani myjąca podłogę nie krzyczy, więc robię zdjęcie i schodzimy na dół.
Upał niesamowity, powietrze stoi w miejscu, na placyku przed kościołem św. Mikołaja staruszek sprzedaje grube, ciepłe wełniane swetry
, zapraszającym gestem pokazuje mi , że mam przymierzyć. Oj, nie, nie... już sobie wyobrażam, drapiącą wełnę na spoconej, gołej skórze rąk. No i ta cena... 100 euro? Swetry nawet ładne, może ktoś kiedyś kupi. Zamiast swetra kupujemy lody u pani obok i siadamy w cieniu palm przy pomnikach zasłużonych mieszkańców Perastu
Sami pochodzilibyśmy po wąskich uliczkach, poszukali ciekawych zakątków, Natalia ma jednak wyraźnie dość. Niestety, to nie jest pogoda na zwiedzanie. Na chwilę wchodzimy jeszcze do kościoła i powolutku wracamy w stronę auta.
Przy Pirate Bar
jest mała plaża, jest również prysznic, więc umilamy córce wycieczkę krótką kąpielą.
Po czym przejeżdżamy przez Perast i kierujemy się na Kotor, choć ja najchętniej zostałabym tu na stałe
.