Na chwilę z lasu wylazłam ...
Dzień 4 - Sladenovici, czyli my i gęś na plaży
Rano budzą nas cykady, "pitolą" jak szalone, wszak dookoła krzaków nie brakuje. Nie mamy zamiaru niczego zwiedzać, ustalamy więc dzień leniucha i kombinujemy gdzie się rozłożyć nad wodą. Wszystko co było w zasięgu nóg zdreptaliśmy poprzedniego dnia, bierzemy do rąk plan, który dostaliśmy od pana w informacji turystycznej i postanawiamy (z lekką wprawdzie awersją do ponownej jazdy autem) wykaraskać auto spod krzaka i udać się na poszukiwanie ładnego kawałka wybrzeża do leniuchowania. Zawracanie tak długim autem na pochyłych ścieżkach pod domem sprawia, że syczę i zamykam oczy. Udało się, opuszczamy Slano na kilka godzin.
Mijamy zjazd do Sladenovici postanawiając, że jeśli nic lepszego nie znajdziemy, to tam wrócimy. Stajemy przy sklepiku przydrożym, bodajże na wysokości Banici, nie ma sensu, żebyśmy wszyscy lecieli patrzeć jaki jest zjazd w stronę plaży. Ruszam sama, idę i idę, w dół najpierw drogą, potem ścieżką, oj nie.. bez sensu, zawracam. Dochodzę do auta wsiadam i już mamy ruszać, gdy nagle ciężarówka stojąca przed nami przy sklepiku zaczyna cofać. Mąż trąbi, brak klasycznego ręcznego w postaci dźwigni opóźnia reakcję, kierowca ciężarówki nie słysząc klaksonu, nie widząc nas, uderza w passata. Łup.... nasza wina, niezbyt sensownie mąż stanął za nim, żebym widziała auto, czy coś w tym stylu, sama już nie wiem.
No i mamy pierwszy spontaniczny kontakt z Chorwatem w sytuacji kryzysowej. On przerażony, my przerażeni... ale nic się nie stało, przepraszamy, przeprasza Chorwat, oglądamy zderzak, zero śladu. Wielkie uffff.
Nie szukamy już plaży tylko wracamy do Sladenovici. Przed wyjazdem czytałam i pozytywne i negatywne opinie, miejsce jednak wydawało mi się fajne, spać tam nie musimy, więc co nam szkodzi zajechać. Zawracamy. odbijamy od magistrali w prawo i kulamy się w dół wąską dróżką, na jej końcu trafiamy na parking campingu, a tam tabliczka z informacją, że parkowanie i przejście przez camping zabronione (tyle zrozumiałam). Co tam, idziemy pytać. Miła pani mówi, że nie ma problemu, jak na 2-3 h to możemy stanąć. Zostajemy dłużej, nikomu to nie przeszkadza.
Stojąc twarzą do Adriatyku w lewo mamy budyneczki należące do campingu a w prawo pusty kawałek kamienistej plaży.
Wszyscy ludzie przebywają na wysokości campingu, rozkładamy się więc po prawej stronie, w możliwie najdalszym miejscu. Wybrany przeze mnie zakątek jest niestety zajęty
, leży tam sobie gęś
,
później okaże się, że gęś się urwała na wycieczkę ze swojego domu i poszukała ustronnego miejsca z widokiem na morze.
Jeszcze bardziej w prawo znajdujemy źródełko, lodowata, smaczna woda wpływa do morza. Ludzie z campingu nabierają ją do butelek, a w zimnej "kałuży" schładzają napoje, a i gęś od czasu do czasu się tam udaje żeby ugasić pragnienie.
Tu gęś i Nata:
Wkrótce pojawia się starszy pan, na widok którego gęś się ożywia i oboje przez chwilę sobie "rozmawiają" . Jeśli czyta to ktoś, kto spędzał tam wakacje, pewnie kojarzy i pana i gęś
, bardzo mili oboje, choć gęś trochę pyskata.
Leniuchujemy do popołudnia. Wejście do wody łagodne, dno w części piaszczyste, więc da się wejść bez butów, trochę jeżowców, ale do przeżycia.
Za plecami cykady i skarpa dająca w późniejszych godzinach trochę cienia.
Wcześniej wskazany parasol.