Dnia 12-ego - ciąg dalszy: Blagaj
Z wodospadów uciekliśmy przed coraz bardziej gęstniejącym tłumem, przy aucie na parkingu chwilę obserwowaliśmy jak tamtejsza młodzież skacze do wody ze stromego brzegu na linie uwiązanej do drzewa.
Lekko karkołomnie to wyglądało, ale dawali radę bezbłędnie.
Chwilę później Natalia zasnęła w aucie (ta to ma talent niesamowity
) i tak mi jej było szkoda budzić, że zrezygnowaliśmy z Pocitelj, na chwilę tylko zwolniliśmy przyglądając się uroczej mieścince, z przewodnika "Bezdroży" odczytałam odpowiedni fragment i z lekkim żalem pojechaliśmy dalej. Naszym kolejnym celem był Blagaj. Przyszło mi na myśl, że skoro Tekija to święte miejsce muzułman to polskich pielgrzymów nie powinniśmy tam spotkać
Pustą prawie drogą wśród sadów owocowych ogrodzonych drutem kolczastym zbliżaliśmy się do celu.
Zabłądzić i tu nie sposób, droga jakoś sama nas doprowadziła na miejsce. Miejsce parkingowe znalazło się bliziutko wejścia, miły pan sprzedał nam bilety wstępu a na nich Natalia przeczytała 3KM... "mamoo, nie mów , że teraz 3 km musimy iść?" ... takie też było jej pierwsze spotkanie z tutejszą walutą
. Gdy rozszyfrowaliśmy jej skrót wszystko było już jasne. Płacąc za parking resztę poprosiliśmy w BAM-ach, żeby trochę "poobracać" nietypową walutą. (A czemu właściwie mówi sie w BAM-ach, a nie w KM-ach? ). Śmieszne te pieniądze, banknoty do granic możliwości zużyte, wytarte, wygniecione.
Do tekiji nie musieliśmy iść 3 km, była tuż obok. Natalia przykazała nam nagle: "tylko sie nie całujcie!" , że co? przecież nie zamierzamy... a to była tylko jej reakcja na tą tablicę:
Wszak miejsce święte, więc i szacunek się należy. Jasna sprawa, chwilę później na bosaka i w chuście na głowie na paluszkach zaglądam na piętro tekiji, trwają modlitwy... wycofuję się cichutko, nic tu po mnie, ale wnętrze urocze. Tak jak i zresztą sama tekija z zewnątrz
źródło rzeki Buny
Zjadamy lody w pustej restauracji przy tekiji i zamierzamy udać się na drugą stronę rzeki, żeby zobaczyć domek przyklejony do skały z innej perspektywy. Przy sklepiku z pamiątkami pytamy dwóch mężczyzn o ścieżkę do punktu widokowego. Pokazują na mostek, dopytujemy który i.... wchodzimy na pierwszy, a może trzeba było iść na pierwszy ale od tamtej strony? Mostki 2. Wchodzimy na ten duży zabytkowy, kamienny, ale on kończy sie w restauracji, kelner zapytany o drogę na ścieżkę kiwa głową i mówi że przejścia nie ma, że było, ale jest zagrodzone, że zdjęcia można zrobić z tarasu restauracji. Dziwne, ścieżkę wyraźnie widziałam, a on tu kituje... pewnie tym drugim mostkiem by się dało... czort z tym. Robię zdjęcie z tego jego tarasu:
tekija
i taras
Zostajemy w tej restauracji na obiad, kelner "kłamczuch" okazuje sie być całkiem miły, zamawiamy bośniackie dania, a Natalia dziwi się, że jej hamburger nie ma bułki
.
Restauracja mieści się na kamiennych tarasach, obmywanych ze wszystkich stron przez wody Buny. Woda nadaje się do picia, zauważamy, jak starsza pani prosi kelnera, żeby jej nabrał wody do szklanki. Próbujemy i my...
zimna
. W sumie bardzo sympatyczne miejsce, może trochę za dużo restauracji, ale urokliwe niezmiernie, no i bez tlumów
. Jedno zauważyłam, wszyscy ludzie począwszy od parkingowego, przez pana od biletów, panią od chust w tekiji, panów od pamiątek, kelnerów... wszyscy byli mili, ale mieli w oczach taką jakąś dumę i nieufność ... inaczej niż nastawieni na turystów Chorwaci.