Upał niesamowity, więc marzymy żeby się wykąpać. Chwila czekania na taxi i 15 minut póżniej wysiadamy na plaży, żwirowej ale z pięknie obmytymi kamyczkami.
Piasku tam nie ma i nie było, nie wiem, dlaczego czasami Zlatni Rat jest reklamowany jako "piaszczysta plaża" Dla nas lepiej- wolimy żwirek . Ludzi sporawo, szczególnie z tej strony, która położona jest nie od pełnego morza. Rozkładamy się, ale po pierwszej kąpieli składamy- za dużo ludzi w wodzie, małe fale.
Przenosimy się na drugą stronę i jest to strzał w dziesiątkę . Fale, ludzi mniej, bo z dziećmi i osobami nie czującymi się w wodzie jak ryby nie ma się tam co wybierać, szczególnie jak troszkę wieje. Super, rewelacja, czuję się trochę jak w Bałtyku, tylko nad naszym polskim morzem trzeba by podwyższyć temperaturę wody oraz powietrza. Skaczemy i pływamy, jakbyśmy mieli po 10 nie po 30 lat , ale co tam.
Niemniej po ponad godzinie takich harców jesteśmy jednak delikatnie zmęczeni. Decyzja- idziemy się przebrać i ruszamy zobaczyć chociaż trochę miasto.
Tutaj, uwaga, schody, znaczy się na półwyspie jest jedna przebieralnia, prywatna (chyba, ze coś przeoczyliśmy) z cenami za skorzystanie zdecydowanie wygórowanymi, jak na monopol przystało. Czekamy jednak grzecznie w kolejce, chociaż właściciel niemiły i nie pozwala wejść jakiemuś rodzicowi z małym dzieckiem tłumaczącemu, że on się przebierać nie będzie, tylko maluch- nic z tego, opłata za dwie osoby, albo może się nie przebierać w ogóle. Widać Chorwaci tez potrafią być różni.Całe szczęście to nie norma. W końcu przebieramy się i wracamy spacerkiem ocienioną aleją nadmorską z różnymi straganami z jednej strony, a pięknym widokiem na morze z drugiej.
Czas ucieka jak szalony. Udało nam się pokręcić trochę po ścisłym centrum i znaleźć niesamowite stoisko z lodami- wiem, wiem, każdy powie, że najlepsze lody to tam, siam i owam, ale, uwierzcie, jedliśmy mnóstwo lodów w Chorwacji w najróżniejszych miejscach i te przebiły wszystkie.
Stoisko jest usytuowane na dworze, z dwoma obrotowymi pojemnikami na lody. Na ścianie wisi tablica z napisem, że lody są domowej roboty - koszt 7 kun za gałkę (w Breli po 5, max 6). Wzięłam jedną, mąż (łasuch lodowy) nie skorzystał.
Idziemy kawałek, próbuję , co kupiłam, O MATKO, jakie kremowe, czekoladowe, no pycha po prostu. Mąż próbuje ode mnie i już wracamy po porcję dla niego i to podwójną
Uśmiechnięci od ucha do ucha idziemy na placyk ze stoiskami targowymi w celu zakupienia w końcu oliwy, ale ceny tej, która nam smakuje są ciut za wysokie, a sprzedawca mówi, że nie opuści, bo mu się nie kalkuluje- jego prawo. Wracamy do portu bez oliwy. Chwila czekania i musimy wsiadać na nasz statek.
Odpływamy do Breli, lekko zmęczeni, ale bardzo zadowoleni- fajnie było. Przejrzystośc powietrza jest lepsza niż rano, więc znów robimy sporo zdjęć po drodze.
Ponownie wysadzamy część osób w położonych na północ od centrum Breli dzielnicach- widzimy je wtedy po raz pierwszy i postanawiamy wybrać się tam wkrótce na spacer. Po 19stej wysiadamy i tak kończy się nasza morska wyprawa.
Kolejny dzień to planowana wypad do Omisa.