Do domu wracalismy wolniutko.
Nie zregenerowalam sil na tyle wystarczajaco zeby powrotna droge przebiec.
Wiecej bylo marszu niz biegu.
Strasznie sie ucieszylam kiedy zobaczylam, ze wreszcie dochodzimy...do znajomej uliczki.
Jeszcze troszke pod gorke i bylismy w domu.Znaczy ..pod!
-Teraz Ci pokaze cwiczenia na brzuch-powiedzial trener.
Troszku sie wystraszylam ,ze zas na ulicy bedzie musztra i zrobilam wielkie oczy pytajac:
-ale ...tutaj???
-Nie no nie tutaj !Chodz!-rzekl.
Odetchnelam z ulga, ze przynajmniej ludziska sie stukac po czolach nie beda...bo byla juz taka pora, ze ''tlumy''szly na plaze lub z niej wracaly.
Poszlismy z drugiej strony domu, tam gdzie gospodyni miala miejsce na grila.
-Ile wazysz?-zapytal Tomek.
Pytanie zupelnie mnie zaskoczylo.
- Skad niby mam wiedziec?!-odparlam bo wazylam sie wieki temu i nie mialam bladego pojecia ile to kilogramikow mam na czas obecny.
- A teraz stawaj!
-Cooo???-zapytalam i wybaluszylam na trenera slepia.
-Stawaj na wage!-powiedzial zdecydowanie.
Popatrzylam na niego z przerazeniem i pokrecilam przeczaco glowa mowiac:
-Masz wage???-zapytalam a zdziwienie siegnelo zenitu-nie bedziemy sie chyba... wazyc?!
-Nie marudz ! Dawaj.. .no juz! Przeciez zeby widziec rezulaty musisz wiedziec ile wazysz.
Cos mi w srodku zawylo.No przeciez w zyciu nie stane na tym ''mierzydle''.Zaczelam sie zastanawiac nad odwrotem ale cos w Tomka oczach mie nie pozwolilo.Usmiechnal sie jakos tak...sama nie wiem..
W kazdym razie powiedzialam :
-Dobra...ale jak zrobisz jakas nieodpowiednia mine to cie zamorduje!
Niepewnie wlazlam na ta wage ..modlac sie coby strzalka za daleko nie przeskoczyla.
Tomek rzucil okiem i powiedzal:
-Nnno..nie jest najgorzej..myslalem szczerze powiedziawszy, ze wiecej wazysz.
-To moze jeszcze sie zmierzymy?-powiedzialam pol zartem pol serio.
Mialam wrazenie, ze uczestnicze w jakims programie dla ''zrzucajacych kilogramy''.
A juz jak trener pokazal mi serie cwiczen to niemal bylam pewna, ze jestem w jakiejs ''szkole''...nie wiedzac o tym.
Bylo to jednak fajne i takie nowe przezycie dla mnie, ze czulam sie niemal jak jakis..zawodnik czy tez sportowiec podczas treningu.
Pelny profesjonalizm.
Zalowalam, ze w Krolestwie nie mam zadnej pulchniutkiej kolezanki ..bo moglybysmy cwiczyc i biegac.
Samej jakos mi sie nigdy nie chce a jak jest druga osoba do towarzystwa to jakos tak czlowiek sie mobilizuje..po prostu ..bardziej sie chce.
Zadowolona, ze ''nie wymieklam'' i drugi bieg rowniez przezylam, sytalam trenera czy wlazi na..cos do picia...
Tomek na ..''lemoniade'' nie reflektowal mowiac:
-Nie, nie wchodze bo jeszcze mi sie od Twojego chlopa dostanie..wczoraj zly byl okrutnie.
-Na mnie a nie na ciebie-powiedzialam i zastanowilam sie czy dzisiaj bedzie...mnie zly...
Moze juz sie przyzwyczail do moich szalonych zachowan..
cdn