Dzwiek otwieranych drzwi samochodu byl taki mily dla ucha. Oznaczal koniec jazdy..i az mi sie lzej na sercu zrobilo;dziwnie lekko i radosnie.
Oto dotarlismy cali i zdrowi do naszego Raju .
Tamtej radosci, ze wreszcie meka dobiegla konca nie jestem w stanie ubrac w slowa.Zadne tez slowa nie oddadza w pelni tego co poczulo rownoczesnie siedem duszyczek.
To jakby ktos nas nagle uwolnil od wielkiego ciezaru.
Radosc pomieszana z niedowierzaniem, ze to juz nie postoj a nasz- cel!.
Wydaje mi sie, ze mozna to porownac do radosci zdobycia szczytu...
W mgnieniu oka zapomnialam, ze jestem zmeczona ...ze Slonce ledwo stoi na nogach..ze dzieciaki umordowane...
Duchota zamiast przeszkadzac wyzwolila we mnie tesknote aby jak najszybciej zobaczyc Basi Orebic.
To jednak musialo poczekac.
Najpierw niezliczona ilosc usciskow i caluskow.
Troszke nam zeszlo zanim z kazdym zesmy sie przywitali ...tzn z mezem Basi i synem , z rodzicami Basiulinka- no i z gospodynia oczywiscie tez(choc teraz to nie jestem pewna bo chyba do niej poszlismy pozniej ciutke..)
Potem poznalismy pozostale rodzinki, ktore zajmowali poszczegolne apartamenty.
Uzbierala sie nas w ten sposob bardzo pokazna grupka ludzi...22 osoby o ile sie w liczeniu nie pomylilam(Basia skoryguje jakby co )
(W dalszej czesci przedstawie ich troszeczke blizej.)
Po zapoznaniu sie przyszedl czas na wyjecie z auta bagazy,zebysmy mogli sie ''doprowadzic do uzywalnosci''.
Bylo tyle rak ofiarowanych do pomocy, ze w rezultacie ja chyba tylko stalam i rozmawialam z Basia i jej mamusia.
Tu musze troszeczke napisac o leku, jaki odczuwalam jeszcze w Anglii, na wiesc ,ze poznam tyle nowych twarzy.
Mialam nielatwe zadanie, bo oto musialam ''dusze dzikuski ''schowac do kieszeni i ''wyjsc do ludzi''.
Musialam przelamac wewnetrzne opory i ..rozmawiac.
A ja staje sie wtedy z lekka niesmiala i zawstydzona.
Doszla jeszcze jedna rzecz...otoz zarowno Basiulinek jak i jej mamusia (forumowa babiczka) znaly mnie i moja rodzinke z Relacji...co za tym idzie obawialam sie czy mamusia Basi nie uzna mnie za jakies...wynaturzenie.
Owszem .... Basia uprzedzila mnie , ze mama jest zachwycona agapi ale...nie do samego konca jej wierzylam.
Usmiech jakim obdarzyla mnie Babiczka sprawil iz wszelkie moje obawy pierzchly .
-Witaj agapi!!!-zawolala uradowana calujac mnie na powitanie.
-Dzien dobry-wykrztusilam szukajac w jej oczach nutki ..dezaprobaty badz tez ''angielskiej zyczliwosci''...
Nic takiego jednak nie znalazlam.Zamiast tego zobaczylam przeogromna zyczliwosc i radosc kiedy mnie usciskala.
W ulamku sekundy stalam sie jej wiezniem.
Swoja serdecznoscia sprawila iz nagle przestalam sie obawiac.Lek ulotnil sie tak szybko jak sie pojawil.
Pelna wdzieku naturalnosc i dobroc Basiulinkowej mamy usidlila agapi i Kaske na amen .
Jak zaczarowana wpatrywalam sie w twarz Babiczki ..majac wrazenie, ze potrafi ona czytac w moich myslach..
Tak jakby Basi mama wiedziala o mnie wiecej niz ja sama .
Pozniej opowiem jak powolutku wplywala na to , ze zaczelam lubic agapi..
Teraz nadszedl czas aby zobaczyc nasze lokum...
cdn juz za chwilke:)