Co teraz?? Wielki plecak już nadany, nie mam możliwości się wycofać i jeszcze go dołożyć. Czyli - zarekwirują mi go. Mogę jeszcze mieć spore nieprzyjemności. Z takim majchrem na pokład samolotu?! Wybroni mnie fakt, że jestem turystą, Polakiem? Ee tam - turysta! Mają tu u siebie Świetlisty Szlak - organizację partyzancką, nie cofającą się przed aktami terroru. Uda mi się jakoś to wytłumaczyć?..
Z drugiej strony, mogę teraz pozbyć się tego noża - ot, wyrzucić po prostu do kosza i będę czysty. Ale... taki dobry nóż?! Na tylu wyprawach mi służył, był prawdziwym przyjacielem, a ja miałbym go teraz tak po prostu wyrzucić?! Oddać bez walki?.. Nie! Spróbuję. Może nie mają aż tak dokładnej aparatury. Posuwając się w kolejce do bramki, umieszczam scyzoryk w saszetce z kamerą, dokładam aparat fotograficzny, ustawiam to w poprzek do ich ekranu i całość wjeżdża pod parawanik. Ja jeszcze ściągam buciory - nauczony już, że potrafią gwizdać na bramce i przechodzę na drugą stronę.
Starając się zachować maksymalny spokój, spoglądam na mundurowego, pilnującego ekranu. Czy na jego twarzy maluje się jakiś niepokojący grymas? Ten patrzy w ekran, rzuca na mnie przelotne spojrzenie i już znowu wlepia wzrok w ekran. Zauważył coś?.. Wyjeżdża koszyk z moimi rzeczami - mały plecak, saszetka z kamerą. Mundurowy zagaduje coś do sąsiada, tamten pochyla głowę nad ekranem. Czyżby jednak?! Ale nie - moje rzeczy są do odebrania i nikt się nimi już nie interesuje. Ufff... przemyciłem białą broń.
Jeszcze chwila oczekiwania i możemy wchodzić na pokład samolotu. Obiecuję sobie nie robić użytku z noża podczas lotu. No, chyba żeby mnie ktoś z załogi zdenerwował.
Startujemy z lekkim opóźnieniem, ale to krótki lot. Z Limy do Cusco leci się około godziny. Tym razem zasiadam koło okna i mam widok na przesuwające się w dole krajobrazy - najpierw wybrzeże Pacyfiku, potem już Andy. Podchodzi steward oferując napoje. Wybieram kawę. Dostaję do ręki kubek i przytykam do warg - ostrożnie, by się nie poparzyć - ale z ogromną chucią. Mój organizm już się bardzo stęsknił za aromatem i smakiem cudownego, ciemnobrązowego, gorzkiego napoju. Oj, jak ja uwielbiam kawę. Robię łyk i... uuu... cóż to za paskudztwo!!
Potwornie słodkie paskudztwo! Aż mi gębę wykrzywia. Ależ się dałem naciąć. Gdzieżbym pomyślał, że bez pytania o słodzenie, dostanę słodką kawę. Mina mi rzednie, odstawiam kubek - nie, czegoś takiego pił nie będę. Zaczepiam stewarda, pytam o kawę bez cukru. Bez cukru?? Jak to - bez cukru? Dlaczego?! Okazuje się, że kawa musi być z cukrem. No cóż, przeżyję jeszcze bez tej kawy do Cusco. Zrobię sobie sam - własną, porządną kawę. Bez niechcianych dodatków...
Lądujemy. Lotnisko w Cusco jest niewielkie i płytę od samolotu do budynku pokonujemy na piechotę. Coś się lekko trzęsie, chwieje. Co to? Jakieś niewielkie trzęsienie ziemi? Niee. Po prostu ziemia się lekko kołysze pod stopami. Płuca pracują szybko, próbując wydobyć z rozrzedzonego powietrza odpowiednią dawkę tlenu. To jeszcze nie jest choroba wysokościowa, to tylko lekki zawrót głowy - jesteśmy na wysokości 3500m n.p.m.
W budynku dworca lotniczego wita pasażerów inkaska kapela; mała skrzyneczka wyłożona, w niej kilka monet. Rozglądamy się za kimś z agencji Q'ente - może Ambar się zjawi osobiście, może przyśle kogoś z wypisanym na tabliczce hasłem "Thomas". Tymczasem - nikogo takiego nie widać. Przechodzimy w jedną stronę, w drugą - nic z tego. Zaczynamy rozpytywać oczekujących ludzi, trzymających różne napisy, o naszą agencję. Q'ente? Tak, jest tu gdzieś ktoś z Q'ente. Kto? Gdzie?
Prowadzą nas do dziewczyny o wyraźnie indiańskich rysach. My z Polski.
- Thomas? Mieliście przyjechać jutro!
- Jutro? Nie, dzisiaj, ósmego maja.
- Ja mam napisane, że jutro. Tu czekam na dwójkę Anglików, ale skoro jesteście, to dobrze, poczekajcie, zaraz was zawieziemy.
- Uzgadnialiśmy z Ambarem, że ósmego przylatujemy.
- Z Ambarem? Ambar to ja.
Oo! Nie wiem, czemu założyliśmy, że Ambar to męskie imię. Ambarasu jednak wielkiego nie ma i po chwili wraz z Anglikami, którzy właśnie się pojawili, pakujemy się do mikrobusu. Umawiamy się, że do agencji podejdziemy po południu, a teraz zostajemy zawiezieni pod nasz hotel - Hostal Suecia II. Meldujemy się w recepcji i dostajemy klucze do pokoju 105. Za miły pokój z niewielką łazienką płacimy po 50 soli za noc - czyli po około 15 USD. Hotel zajmuje typowy dom w hiszpańskiej zabudowie kolonialnej i do pokoi wchodzi się z ozdobionego roślinnością patio, będącego jadalnią. Zrzucamy graty z pleców i siadamy na łóżkach. Jesteśmy na miejscu.
W ramach eksperymentu spróbowałem krótki fragment nagrania z przelotu umieścić w internecie. Nie jestem zadowolony z efektu, ale nie mam w tym żadnego doświadczenia i jest to moja pierwsza próba. Jesli jest ktoś obznajomiony z tematem, to chętnie wysłucham rad, wskazówek.
http://w6.wrzuta.pl/film/5licDfeEZHC/peru01
Począwszy od następnego fragmentu wspomnień, będzie już sporo fotek, a teraz - tak wyprzedzająco - jedno zdjęcie, które zrobił mi kilka dni później Żienia.