Re: Peru - od inkaskich traktów po linie Nazca
napisał(a) Franz » 10.09.2013 14:59
Zasiadamy do obiadu, podczas gdy na zewnątrz spory ruch. Co jakiś czas z głębi doliny dochodzi mniejsza czy większa grupka turystów z przewodnikiem i tragarzami. Nasza ekipa nie próżnuje – rozładowują czworonogi, z którymi dwóch arrieros – otrzymawszy od nas napiwki po trzy dolary - rusza w dół, podczas gdy cierpliwe zwierzęta zastąpione zostaną przez piątkę tragarzy, którzy tutaj do nas dołączają. Wkraczamy na mające status zabytku inkasie chodniki. Od teraz na nas trzech gringos przypada ekipa aż dziewięciu Peruwiańczyków, ale i tak stanowimy jedną z najmniejszych grup.
Przed wyruszeniem w dalszą trasę obowiązkowa kontrola paszportów i podbicie biletów wstępu w budce przy wylocie bocznej doliny. Na dosyć stromym podejściu tragarze obładowani jukowymi workami z naszymi bagażami szybko zostawiają nas w tyle. Zresztą, Agustin nie pozostaje bezczynny, pokazując nam to kolejny okaz orchidei (huakanki - będziesz płakać), to znów grób pod skałą - ayakaka. Z degustacji surowej trzciny cukrowej osobiście rezygnuję, a Tomek potwierdza moje uzasadnione obawy - słodka.
Wyprzedzają nas tragarze kolejnych grup - oj, będzie tłok na dzisiejszym noclegu, koniec samotności pośród gór. Na sporych odcinkach stąpamy po przygotowanych w czasach Inków schodach. W zasadzie należałoby na kijki trekingowe nałożyć gumowe osłony, ale nie zabrałem ich ze sobą, na co Agustin przymyka oko. Wchodzimy w strefę cienia, temperatura spada, ale już zbliżamy się do mety, jaką dzisiaj stanowi Lulluchapampa na wysokości 3600m n.p.m.
Krótko przed tym spostrzegam w pobliżu małą dziewczynkę, płaczącą tak rozdzierająco, że nie wytrzymuję i podchodzę, żeby się dowiedzieć, jaka krzywda ją spotkała. Próbuję nawiązać kontakt po hiszpańsku, ale wszelkie moje próby zawodzą - dziewczynka nie zna tego języka. Tylko qechua, którego ja ani w ząb. Wyciąga rękę, pokazuje w jakimś kierunku i płacze. Ciężko mi się zorientować, o co chodzi. Próbuję na migi, co mała Indianka podchwytuje i po chwili sprawa się wyjaśnia - w stronę, skąd dochodzi muczenie krowy, poszła jej mama i nie wraca. Aaa... Chciałbym ją uspokoić: mama wróci, nie płacz - ale marny skutek to odnosi. Wtedy sięgam do plecaka i podaję dziewczynce cukierki. Z pewną obawą, ale jednak mała daje się przekonać. Słodycze - międzynarodowy język spokoju. Uzgadniamy, że ma poczekać na mamę, która na pewno zaraz wróci. Kiedy odchodzę, mała jeszcze ze śladami łez na policzku, ale jednak się uśmiecha...