napisał(a) Franz » 21.02.2012 12:27
Blisko kompleksu Tipon porastające górskie zbocze chaszcze ustępują trawiastym polanom. Wykorzystujemy ten fakt, żegnając akwedukt i tnąc na skos w kierunku coraz bliższego celu. Na koniec trafiamy na jakąś drogę i nią w sposób cywilizowany wkraczamy do inkaskiego Tipon, napotykając małą grupkę naszych rodaków. Krótka wymiana zdań, po czym poświęcamy całą uwagę szerokim tarasom, wypełniającym opadające dno doliny. Jak w przypadku wielu inkaskich pozostałości, tak i tutaj nie są do końca jasne wszystkie aspekty kompleksu. Ruiny budowli powyżej dna doliny, otoczony murem okrągły równy plac Intihuatany, idealne wycięcia dla wodnych cieków, rozprowadzające drogocenny płyn do skrzętnie zaplanowanych duktów, kilkanaście szerokich tarasów, oddzielonych systemem podmurówek z wystającymi z nich stopniami - wszystko to wywiera na nas ogromne wrażenie. Jest to jeden z lepiej zachowanych tego typu obiektów w Peru.
Schodzimy do głównego wejścia i próbujemy złapać któregoś z czekających taksówkarzy. Niestety, wszyscy obecni przyjechali tu z gośćmi i teraz czekają na ich powrót. Cóż, nie pozostaje nam nic innego, jak ruszyć w drogę na piechotę, mając nadzieję, że złapiemy jakiś środek lokomocji, zanim pokonamy te kilkadziesiąt kilometrów dzielących nas od Cuzco. Jakoż i po chwili zatrzymuje się przy nas taksówka, wioząca dwójkę Holendrów. Czy reflektujemy? Jasne! Wkrótce za 10 soli od głowy mkniemy już do Cuzco, gdzie żegnamy się z przygodnymi znajomymi. Zaglądamy jeszcze do Museo de Sitio Coricancha - mamy je w cenie zbiorczej wejściówki - ale jest raczej nieciekawe. Pałaszujemy obiad w knajpce, a w drodze do hotelu kupujemy jak zwykle wodę oraz piwo na wieczór. To nas ostatni wieczór w Cuzco - jutro wyruszamy na wielką andyjską przygodę.