Docieramy do ulicy, skąd odjeżdża nasz autobus. Stoi jakiś na przylegającym do niej małym placu - okazuje się, że to nasz. Jest dosyć pełny, ale jeszcze się spokojnie mieścimy. Płacimy po trzy sole za bilet i wciskamy się głębiej. Właściwie, jesteśmy wciskani przez kolejnych, wchodzących ludzi. Widzę kilka twarzy o rysach europejskich, ale zdecydowana większość, to Metysi, a kilkanaście osób - zarówno mężczyzn, jak i kobiet - o urodzie wyraźnie indiańskiej. Kierowca powoli rusza, a młody chłopak, najwyraźniej jego pomocnik, wisząc w otwartych przednich drzwiach, wciąż nawołuje głośno teksty, z których wyłapuję jedynie słowo "Pisaq". Autobus wykręca ostro, wyjeżdżając na ulicę, a chłopak - niemalże wylatując na zewnątrz - wyciągniętą ręką trzyma się klamki drzwi, nadal zachęcając potencjalnych podróżnych. Nagle coś woła do kierowcy, ten zwalnia, a do autobusu wskakują jeszcze dwie osoby z koszami. Chłopak wypada za drzwi i biegnąc obok autobusu dopycha z zewnątrz nowych pasażerów, po czym sam pakuje się jeszcze do środka, zatrzaskując wreszcie drzwi.
Wyglądało to dosyć karkołomnie, więc oddycham z ulgą, widząc, że nic się nikomu nie stało. Cóż z tego - autobus wyjeżdża na główną ulicę i chłopak ponownie zawisa w otwartych drzwiach, wykrzykując znów zachęty pod adresem ewentualnych kolejnych pasażerów. I rzeczywiście - znów się ktoś załapuje, dopychany podobnie jak i tamci dwaj przed chwilą. Teraz już opuszczamy Cuzco i po chwili autobus wspina się na zbocze po wschodniej stronie miasta. Zwalnia w kilku miejscach, gdzie chłopak znów otwiera drzwi i wisząc w nich, zachwala nasz środek lokomocji. Jakoż i dosiadają się kolejni pasażerowie, mimo iż autobus nie zawsze wyhamowuje prędkość do zera. Trzeba przyznać, że sprawnie ten załadunek przebiega. Zatrzymuje się jednak zawsze, gdy ktoś wysiada.
W środku panuje już spory ścisk, oddycham więc z ulgą, gdy w końcu zjeżdżamy w dół i autobus dociera do celu. Wysypujemy się w Pisac wraz z wszystkimi pasażerami i wąską ulicą z rynsztokiem pośrodku przechodzimy na główny plac miasteczka. Jest niedziela - główny dzień targowy - na placu ożywiony handel. Zresztą, ponoć w Pisac handel na targu kwitnie każdego dnia.
Zostało kilkanaście minut do godziny jedenastej, o której odbywa się msza w kościele przy placu. Wiemy z przewodnika, że ściąga na nią ludność w strojach ludowych. Podchodzimy bliżej, gdzie na schodach ustawiło się kilku Indian, atrakcyjnie ubranych. Najwyraźniej pozują, oczekując wdzięczności fotografów. Domyślnie: "un foto - un sol".