DZIEŃ 1 1-2 LIPCA 2021Wyruszamy spod domu późnym wieczorem 1 lipca.
Rutynowo spakowany bagaż jakiś mały się w tym roku wydaje.
Znów było mało czasu na organizację, dokładne przemyślenie i dopięcie wszystkiego na ostatni guzik, może o czymś zapomnieliśmy
? Pakujemy naszą Młodzież do samochodu i zaraz już jesteśmy na S6 a potem na S3. W tym roku wprowadzona została innowacja. Jestem nie tylko nawigacją, ale też kierowcą
. Przynajmniej w tę stronę będziemy jechać z mężem na zmianę. I właśnie podróż naszą zaczynam za kierownicą. Nie wspomniałam jeszcze, że naszym miejscem docelowym w tym roku jest bardzo popularne wśród Cromaniaków Mlini
. Ale o szczegółach napiszę, jak już będziemy się tam zbliżać. Na razie trzeba dojechać 1200 kilometrów do miejsca pierwszego noclegu pod Krapinę. Kieruję dzielnie przez ponad 300 kilometrów, ukradkiem rozmasowując niekiedy zdrętwiałe nogi, gdyż auto męża niewygodne jest. Pod Zieloną Górą (godzinna drzemka) zmieniamy się, a następny mój odcinek to kawałek Czech i Słowacja. Dlatego jakieś zdjęcia mam dopiero z drogi na Węgrzech.
Po zjechaniu z autostrady nawigacja spycha nas na jakąś boczną dróżkę, trochę się nam te Węgry ciągną. Mamy przystanek w takim ładnym miejscu, do którego nie pasują obskurne toalety.
W końcu niespodziewanie wjeżdżamy w tłum samochodów. Jest około 14. Okazuje się, że to już przejście graniczne w Letenye. Na szczęście oczekiwanie zajmuje nam tylko 15 minut i już lecimy chorwacką autostradą, która szybko zmienia się w malowniczą drogę.
Nocleg tranzytowy mamy w miejscowości Radoboj, która znajduje się przy samej Krapinie. Wspinamy się samochodem po niesamowicie stromej drodze
dość długo i końcu dojeżdżamy do naszej miejscówki z kluczem zostawionym w umówionym miejscu i pięknym widokiem
.
Jest to apartament w domku. Na dole jest kuchnia z kanapą i łazienką, a na górze dwie sypialnie do których trzeba wchodzić po stromych schodkach
. Miejsce jest przyjemne, na jeden dzień da się przeżyć to wspinanie. Hitem kuchni są malutkie filiżanki
( na zdjęciu dla porównania z łyżeczką), tak gdyby ktoś chciał zrobić sobie espresso.
No tak, pięknie jest, ale fajnie by było coś mieć z tego dnia i przespacerować się chociaż po Krapinie, nie mówiąc o zjedzeniu obiadu. A tu tak wysoko!
Na szczęście do Krapiny zjeżdża się tylko chwilkę, może pięć minut, nie tracąc całej mozolnie osiągniętej wysokości.
Chcemy zaparkować na parkingu dla klientów przy Konzumie ( bo też nimi będziemy), ale po drugiej stronie jest malutki żwirowy parking z wolnym miejscem, więc ostatecznie tam zostawiamy auto. Krótki spacer prowadzi nas do niewielkiego centrum z restauracjami i barami.
Zamawiamy pizzę i burgery w barze Kramberger.
Rodzina nie daje się za bardzo namówić na dalszy spacer(nie mówiąc o tym, że ja też cyborgiem nie jestem
), więc pstrykam jeszcze to co udaje mi się zobaczyć w drodze powrotnej.
Zaciekawia mnie widok kilku facetów w jednym z barów nie przy piwku ale przy winku. Panowie nie dali się stereotypom, a ja miałam możliwość to zauważyć i się ucieszyć. Radością były też pierwsze zakupy w Konzumie w tym woda Kiseljak w promocji po 4 kuny. Wdrapaliśmy się potem z powrotem na naszą górkę i wieczorem sobie obejrzeliśmy stary jak świat film „Ze śmiercią jej do twarzy”.