-
Po prysznicach, niektórzy i basenie wyruszyliśmy w stronę Metoni.
Wjechaliśmy do Pilos.
Jedziemy przy nabrzeżu. Nawigacje kierują nas prosto.
Nagle z pobliskiej restauracji na jezdnię wyskakuje kelner.
Zatrzymuje nas znakami ogólnie znanymi, czyli na migi.
Stop – tędy nie wolno!
Cofamy.
Dojeżdżamy tak do skrzyżowania.
Ja, człowiek czasami uparty, wysiadam i szukam znaków: zabraniających i nakazujących.
Jest – malutki znaczek: nakaz w prawo.
O.K.
Jedziemy tak jak znaki mówią, ale musimy ich silnie wypatrywać.
Moim zdaniem Pylos nie najlepiej jest oznakowane.
Ale to przecież koniec Europy.
Może celowo, żeby w tym miasteczku trochę pobłądzić.
Do
Kowolka: Jak widać nie wszystko tak gładko szło.
Ale to przecież drobiazg.
Bardzo nam się spodobało podejście Greków do poruszania się po drogach.
Luźne – czego i wszystkim życzę i o czym jeszcze będzie.
Docieramy do Metoni.
Na ulicach tego miasteczka mnóstwo samochodów.
Ciągi zaparkowanych aut. Jedziemy ostrożnie.
Co tu się musi dziać w lipcu, a co w sierpniu?
Wielokrotnie, podczas tego wyjazdu gratulowaliśmy sobie takiego terminu.
Zaoszczędziliśmy sporo monet i dużo nerwów i pewnie jeszcze czegoś o czym nie wiemy.
Dojeżdżamy do ruin.
Przed zamkiem jest parking na ok. 40-50 osobówek.
Kiedyś tam pewnie rycerze parkowali swoje konie.
Parkujemy i ruszamy na zwiedzanko.
Jest tam taka kolumna:
Idziemy w stronę końca półwyspu.
A to podobno wenecka strażnica:
Trochę bliżej:
Jeśli chcielibyście uzupełnić to bardzo proszę.
Zdjęcia jeszcze będą.