5.-6. czerwca, środa, czwartek
W tym roku było inaczej. Nasze chorwackie wakacje zaczynaliśmy zaraz po pracy. Wyruszaliśmy około 17-18 i jechaliśmy gdzieś tak do 2-3 w nocy. Następnie była drzemka w samochodzie i dalszy ciąg jazdy. Na miejsce docieraliśmy w godzinach popołudniowych.
Tym razem przed nami było prawie 2300 km. A potem jeszcze prom. Nie powiem, że w trasę ruszałem bez tremy.
Naczytałem się również o "urokach" poszczególnych przejść granicznych. Szczególną "sławą" cieszy się przejście Węgry-Serbia w Röszke.
Dlatego tym razem postanowiliśmy ruszyć od rana w środę, z nadzieją, że zdołamy dotrzeć gdzieś za Belgrad i pokonać około połowę trasy. W czwartek mieliśmy dotrzeć do Aten, a w piątek z Pireusu odpływał samochodowy prom na Milos.
Tak więc około 7 rano pilotowani aksamitnym barytonkiem niejakiego Krzyśka H. ruszyliśmy na południe. Leszno, Wrocław, Kłodzko, Baboszów. Jechało się ładnie, było widać wiele zalanych pól i łąk ale drogi były przejezdne. Do granicy dojechaliśmy po 5 godzinach, ach te polskie drogi
Po czeskiej stronie Olomouc, betonówka do Brna, potem Słowacja i Bratysława. Mżyło, popadywało, wszędzie było widać podtopione pola. Potem kraj niezrozumiałych bilbordów i drogowskazów.
Budapeszt przejechaliśmy bez problemów. Węgierska autostrada prowadziła wprost pod czarne, pełne rozbłysków chmury. Wycieraczki pracowały z max. prędkością. Najchętniej bym stanął, ale wszyscy jechali a parkingu nie było widać. W końcu najgorsze minęło. Pojawiło się przejście graniczne, przed nami były 2 samochody. Po chwili, mimo cyrylicy, rozumiałem co jest napisane na drogowskazach.
Siejące zgrozę przejście graniczne pokonaliśmy nie wyłączając silnika.
Byliśmy w Serbii
Subotica, Novi Sad, Belgrad. Jechaliśmy przez miasto, było już ciemno, przejechaliśmy bezproblemowo. Powoli zaczęliśmy myśleć o przerwie w podróży. Nie mając wyczucia jak daleko zdołam dojechać w jeden dzień, nie rezerwowałem noclegów. Zakładałem, że dokulamy się do motelu Stari Hrast i albo będą miejsca albo będziemy integrować się z Turkami na parkingu
Ale zanim pojawił się Stari Hrast, w Velikiej Planie, pojawił się przyautostradowy motel "Balkan Highway". Wolne miejsca były, 32 euraski (ze śniadaniem). Nie było co się zastanawiać. Śpimy w Balkanie.
Rano był omlet (jedyny ciepły posiłek w czasie drogi) jakieś pieczywko, kawka. Ruszamy dalej. Niebo nieśmiało zaczyna się przecierać, ale jakiegoś szaleńczego upału nie ma. Jedziemy, jedziemy, nawet Hołek przysypia. Ta Serbia jednak jest długa. My przysypiać za bardzo nie możemy, bo co jakiś czas na autostradzie bramki, trzeba płacić myto. Za Leskovacem autostrada się kończy. Trzeba zwolnić. W wielu miejscach widać, że autostrada do granicy jest budowana, ale chyba jeszcze sporo lat minie zanim będzie gotowa.
W końcu granica. Na tej granicy (w drodze powrotnej również) tracimy najwięcej czasu. W kolejeczce staliśmy z jakieś pół godziny.
Stosując się do wytycznych cromaniackich, samochodowych globetrotterów kupujemy najtańszą na trasie benzynę. Stacja odbiega wystrojem od standartów. Czyżby właściciel był na pielgrzymce w Licheniu
Macedonia nieduża, więc szybko znaleźliśmy się na granicy macedońsko-greckiej.
Po stronie greckiej niby autostrada jest, ale co chwila a to remont, a to dopiero budują drugi pas.
I tylko budki do kasowania mają wszystkie gotowe
Ruch mały.
Zdegustowany opłatami próbuję, w Larissie, zjechać z autostrady. Miałem nadzieję, że Hołek przeliczy szybko trasę i poprowadzi nas boczą drogą. Wszystko wygląda obiecująco do momentu gdy znów wjeżdżamy na autostradę.
Pogodzony z losem godzę się na autostradę.
Widoczki ładne, remontów coraz mniej, jedziemy. Późnym popołudniem docieramy na przedmieścia Aten, zatrzymuję się na stacji BP. Za budynkiem kawiarni sporo wolnych miejsc parkingowch. Kawiarnia jest czynna całą dobę, toalety czyste, jest darmowe Wi Fi. Postanawiam, że nie jedziemy szukać noclegu w Pireusie. Zostaniemy tu, prześpimy się w aucie i dzięki temu "odrobimy" drogą grecką autostradę.
cd niebawem