.11. 06. piątekJak obudziliśmy się rano, to zachodu słońca już nie było.
Słońce świeciło w sposób ogólnie przyjęty za normalny i coraz szybciej wspinało się na nieboskłon.
Nasze przygotowania do kolejnego dnia również przebiegały w sposób rutynowy. Śniadanko, kąpiel, małe przegrupowanie bagażu w aucie i mogliśmy ruszać na dalszy podbój Kosa.
Pierwszy punkt programu był blisko. Musieliśmy tylko przebić się przez wczasowisko Tigaki. Miasteczko nieciekawe, buta na tigakańskich trotuarach nie postawiliśmy. Nasz cel był tuż za miasteczkiem.
Gdzieś tam za tymi chaszczami i podśmierdującym kanałem było jezioro Tigaki. Do tego na wodzie widać było białe kropki, które dawały nadzieję, że zwierzyna jest
Kolor troszkę nie pasował, ale nasze nadzieje wzrosły.
Kłopot był tylko z tymi chaszczami i rowem oddzielającym dostęp do brzegów jeziora.
Postanowiliśmy dostać się do jeziora od innej strony. Trochę autem, trochę pieszo dotarliśmy do jeziora.
Trud się opłacił, kanał co prawda był nadal, ale chaszcze były zdecydowanie niższe.
Do tego w wodzie były one, całe wielkie stado, kilkaset sztuk.
FLAMINGI
Balansując na wątłym pieńku starałem się robić zdjęcia ponad trzcinowiskiem.
Gimnastyka z ciężkim aparatem była nieco wk....ająca. Postanowiliśmy zmienić stanowisko strzeleckie.
Cel został osiągnięty stosunkowo szybko i znaleźliśmy się na brzegu jeziora.
Flamingów było pełno, a że są ptaki z natury kłótliwe, hałas był niesamowity.
Najfajniej wyglądały w locie, niestety tego poranka były dość leniwe.
Polatywały maksymalnie po kilka sztuk.
Brodzące w wodzie też jednak wyglądały fajnie.
Szczególnie w czasie wymiany uwag.
Można by tam długo siedzieć, ale cała wyspa czekała na nas. Było trzeba ruszyć dalej.
co nastąpi w
cd