.
czwartek, 5. 6. Przebieżka po Atenach.Tegoroczna droga dojazdowa do Pireusu była bardzo podobna do zeszłorocznej i liczyła prawie 2400km. Z Poznania do Wrocławia jechaliśmy powolnie remontowaną S5. Potem odmiana, zamiast prosto na południe do Baboszowa, skręciliśmy w lewo, do Gliwic. Potem dla odmiany w prawo w A1 prosto do Ostrawy. Później już "normalnie" Ołomuniec, Brno, Bratysława, Budapeszt, Belgrad i przyautostradowa stacja benzynowa w Velikiej Planie. Kolacja i pierwszy nocleg w naszym hotelu na kółkach.
Spało się całkiem dobrze więc dalej ruszyliśmy koło 9 rano. Reszta Serbii minęła szybko, potem Macedonia i chwile później Grecja. Do Larissy jechaliśmy autostradą, co chwila wysupłując kolejne eurasy na autostradowych bramkach. W Larisie zjechaliśmy z autostrady i do Lamii jechaliśmy bocznymi drogami. Widoki piękne.
Niemniej ostrzegam, osobom wrażliwym na dużą ilość ostrych zakrętów droga może dostarczyć dodatkowych atrakcji.
W Lamii znów wjechaliśmy na autostradę i wieczorkiem, zgodnie z planem dojechaliśmy do stacji BP na przedmieściach Aten. Po kolacji było na tyle wcześnie, że posłuchaliśmy sobie jeszcze fragmentu podróżnego audiobooka (tym razem Potop). Koło 23 poszliśmy spać.
Kolejnego poranka ruszyliśmy do Pireusu. W Pireusie też zmiana. Zamiast do bramy 9 (w zeszłym roku stamtąd ruszaliśmy na Milos) kierujemy się do bramy nr 1.
To z tamtego nabrzeża linia "Blue Star" pływa na wyspy Dodekanezu. Przy nabrzeżu stoją dwa potwory.
Blue Star 1
i podobnej wielkości Paros. Oba wielkie, zabierające po 1500 pasażerów. My mamy płynąć Diagorasem.
W wielkim, klimatyzowanym terminalu Blue Star pustki, nie ma się kogo spytać co z Diagorasem i kiedy otworzą kasy. Idę na Parosa. Tam dowiaduję się, że Diagoras ma "some troubles"
, że popłyniemy Parosem i że kasy otworzą 2 godziny przed planowaną godziną startu.
Mamy zatem kilka godzin czasu. Jest okazja aby znów zobaczyć kawałek Aten. Port w Pireusie jest ogromny. Posiada nawet wewnętrzną, bezpłatną linie autobusową. I właśnie takim autobusem dojeżdżamy do kładki łączącej tereny portu z wejściem do stacji metra.
Dobrze, że jest ten mostek, bo poniżej "wykopki".
Kupujemy bilety (1,5 E) i po chwili, mijając stadion Olimpiakosu Pireus, ruszamy do Aten. Jedziemy "zieloną" linią do stacji Omonia, potem przesiadka na "czerwoną" i po chwili wysiadamy na stacji Akropoli. Tym razem nie pójdziemy jednak na Akropol, pójdziemy do świątyni Zeusa. Musimy kawałek podejść szeroką i ruchliwą aleją Syngarou.
Po chwili jesteśmy przy ruinach świątyni.
Sporo tu turystów. Nie interesują się oni jednak ruinami świątyni. Wszyscy są zajęci robieniem wielce oryginalnych, pamiątkowych zdjęć Akropolu widocznym poprzez łuk Hadriana.
Oczywiście i my, jako jednostki karne i zdyscyplinowane, poddajemy się obowiązującemu rytuałowi.
To ujęcie wydaje się być szczególnie oryginalne.
Świątynia Zeusa Olimpijskiego i Łuk Hadriana to pozostałości po Atenach rzymskich. Świątynia powstała w 131 r. p.n.e. i była największą grecką świątynią. W czasach swojej świetności miała 104 kolumny, z których do czasów obecnych zachowało się tylko 15. W jej wnętrzu znajdowały dwię dwa posągi - Zeusa i cesarza Hadriana.
Obok znajduje się Łuk Hadriana, który miał oddzielać Ateny antyczne od rzymskich. Z jednej strony łuku widnieje napis "Tu są Ateny, dawne miasto Tezeusza", natomiast z drugiej "Tu jest miasto Hadriana, a nie Tezeusza".internetJednak, jako wyraz słowiańskiej przekory, postanawiamy wykonać również, zza płotka, kilka zdjęć świątyni Zeusa.
cdn