Dzięki wszystkim za serdeczne słowa, pisząc nie sądziłam, że i dla mnie okaże to się tak sentymentalne;
Jeszcze wspomnę o stosunkowo dużej ilości os, które towarzyszyły nam na tarasie naszej rezydencji. Z klimatyzatora ściekała wodą, którą skutecznie mąż ze szwagrem skierowali na pień latorośli, przez co był on wiecznie mokry. Ta woda ściągała różne owady; najczęściej osy, które przylatywały do wodopoju, dopóki nie postawiliśmy na stole... konserwowej z Krakusa
Mając taki wybór, pokazały co dobre
Trzeba jednak dodać, że były one dosyć obojętne i nie specjalnie chciały nas zżerać; no najpoczciwszej mamie się raz dostało, na szczęście bez większych konsekwencji.
Poza osami zaglądały także na taras cykada a jakże!
Oczy ciornyje....
A mężuś ją potem zdybał w naturze
Mufa z pedicurem
A w terenie też mają dylemat: ja nie mam co na siebie włożyć... i została tylko wylinka
Mała mrówka z wielkim cieniem
Nie mogło zabraknąć też kolesia g
Ech dobrze było, mimo wszystko. Psy najszczęśliwsze; każdy w swoim żywiole; golden w Jadranie i klimatyzowanym pokoju
a wyżeł w Jadranie i na środku rozpalonego tarasu
Były to prawdziwe wakacje pod psem, a nawet dwoma. Już tęsknimy. Nawet piesaty; przed pławieniem zwierzów wcierałam w siebie jakieś filtry, teraz po wyjściu spod prysznica też coś tam wcieram; na to wyskakuje wyżeł cały szczęśliwy i widzę w jego oczach pytanie; idziemy się kąpać???? Niestety słoneczko, może za rok..
Wyruszyliśmy w drogę powrotną w poniedziałek, trasą przez Makarską Riwierę, żeby jeszcze nacieszyć się widokami i patrząc na zaparkowane samochody przy głównej drodze, by ich właściciele mogli zejść na plażę, byliśmy zadowoleni, że na PP było tak kameralnie.
Chwila na autostradzie i zjazd na drogę do Plitvic. Nasz hotelik w Grabovacu to Plitvicka vila, fajnie położony; ok. 6 km od wejścia nr 1. Niestety pierwszy zgrzyt pojawił się zaraz po przyjeździe, gdy dowiedzieliśmy się, że jeden pokój jest na parterze, a drugi na piętrze; a na piętro psy nie mają wstępu, więc oba muszą być w jednym pokoju. Na moje wielkie oczy; pani ze spokojem stwierdziła, że przecież szef panią zawiadamiał. Może miał taki zamiar, z którego nic nie wyszło; żadnej takie informacji nie otrzymałam, i chyba szukałabym innego miejsca. Dobrze, że nasze zwierza od wieku niemowlęcego prawie znają się i żadnych problemów ze sobą nie mają, a co by było w innym przypadku?? Pewnie bym się awanturowała, a tu- jakoś przeżyjemy. Pokój 3 osobowy + 80 kg ośmiorga nóg.
Obsługa bardzo miła, otoczenie spokojne, można było z psami wyjść spacerowo, ale płatność tylko gotówką, co uważam w dzisiejszych - czasach duuuży krok w tył.
Niestety czarną stroną hotelu jest położona bliżej drogi restauracja, w której podają śniadania.
Jak w latach 80-tych jeździłam "na roboty do Niemiec", czyli do NRD z AZS-em na czereśnie i truskawki, to podobne porcje dostawaliśmy. Śniadanie składa się z talerza na osobę przyniesionego przez kelnera, a na tym talerzu dosłownie 2 plasterki żółtego sera i 3 plasterki wędliny, która przypominała jakąś mielonkę, strasznie tłustą. Do tego kosteczka masła i malutki jednoporcjowy dżemik. Zero dodatków, żadnych marzeń o owocach. Kawa z dużą ilością cykorii. Uch!! Na stronie booking.com, gdzie rezerwowałam nie omieszkałam zaproponować zmiany szefa kuchni. Inne recenzje podobne; dobrze, że austriacka meta wynagrodziła - ale o tym potem.
Plan był taki, dzielimy się na pół i jedna grupa rano zwiedza park, druga kapkę później, żeby zwierząt nie zostawiać w hotelu; w końcu to dla nich całkiem nowe miejsce i nie byłoby to humanitarne, tym bardziej, że oba w jednym pokoju.
Mama, która odwiedzała już Plitvickie jezera, postanowiła jednak złapać oddech i została z psami, więc my znów w piątkę pojechaliśmy do parku.
Wjechaliśmy na parking przy wjeździe nr 1, pobierając żeton. Potem kładką nad jezdnią przeszliśmy do budek z biletami.
Wybór trasy- żeby zobaczyć jak najwięcej ale też nie paść po drodze zdecydowaliśmy się na trasę C 4-6 godzinną. Dowiedzieliśmy się też, że na listę UNESCO wpisano park w 1979 roku.
Oczywiście kolejka już się ukonstytuowała, ale od czego mamy forum cro.pl!!! Napisano, żeby sprawdzać ilość czynnych kas, gdyż tłum mało rozgarniętych turystów ustawia się jeden za drugim do pierwszej z brzegu kasy, a z przodu kasjerki ziewają z nudów. Tak też było i w naszym przypadku.
Pokręciłam się chwilę i do przodu, oczywiście kasa bliżej samego wejścia z 3 osobami, poczekałam i widzę, że ostatnia osoba kupiła bilet i nikt nie przechodzi do przodu. No to ja niewiele się zastanawiając podeszłam, kupiłam; można płacić kartą. Bilety ładne, warte zostawienia na pamiątkę.
No to ruszamy, pogoda jeszcze taka sobie. W nocy była burza, a teraz jeszcze niebo zachmurzone, więc światło nie najlepsze..
Ale powolutku, zaczęła się lampa przebijać..
W wodzie duże ilości pływających
Po drodze spotkaliśmy fotografującego ze sprzętem jak czołg, wyglądał jakby ustawił się na jeden wodospad w ciągu całego dnia, a my tu amatorszczaki..
Dzięki temu, że pogoda nam się zmieniała mogliśmy zauważyć jak wiele kolorów, odcieni ma to miejsce
W połowie trasy przeprawa statkiem, pracującym tak cicho, że ledwie było słychać ruch wody na łopatkach
Tu najlepiej widać wapienne podłoże tego obszaru, ta gleba to rędzina
Sceneria prawie jak z Powrotu do Edenu..
Po dotarciu do końca trasy z ulgą ujrzeliśmy mercedesa, który miał nas zwieźć prawie do miejsca startu, o bardzo nam się to spodobało, gdyż wilgotność powietrza była prawie 100%, po wyjściu słońca bardzo wysoka temperatura utrudniała swobodne oddychanie; ja chcę nad Jadran!!!!
Jest to urocze miejsce, byłam tu 30 lat temu i niewiele w pamięci zostało, więc dobrze było świadomie obejrzeć i porównać z miejscami, które dane mi było już oglądać. PJ są absolutnie warte odwiedzenia, może nie nr 1 na mojej liście, ale urocze.
Po wyjściu z parku, nawet wydaliśmy trochę kun w sklepiku z pamiątkami; moc szajsu, a ja upolowałam dwa koszyczki gliniane z motywem winogron, PJ jak Dubrownik- zaliczone.
Po dojściu na parking, trzeba było przejść obok bramek wjazdowych na drugą stronę ulicy i zapłacić - gotówką; i tu też byliśmy bogaci wiedzą z forum i odpowiednio przygotowani, przez co mogliśmy pomóc innym lekko zdezorientowanym turystom. Niestety nie ma dobrej informacji na samym parkingu, gdzie należy opłacić postój. Viva cro.pl!
Po powrocie do hotelu zastaliśmy całą trójkę (mamę i półtora ogona) w bardzo dobrych humorach. Poszliśmy na obiad, na rybę; bo jak mawiał szwagier; tej się nie da spieprzyć.
Uchachałam się pytając o sałatkę z zielonej sałaty; pytam co w niej jest, kelnerka zdziwiona odpowiada, że zielona sałata, ja próbuję dociekać, czy jakieś dodatki? nieee, a jaki jest sos? sos?- nie ma żadnego sosu, sól i pieprz i ocet jest w stojaczku na stole, i o co w ogóle mi chodzi...ręce odbiły mi się od ziemi..jedźmy już do Austrii..tam w Achau zachwalali kuchnię..
cdn