W bardzo dobrych nastrojach zjeżdżamy z promu i dbijamy w lewo, na Komiżę. Po około 2 minutach jazdy jest drogowskaz na Milnę i Komiżę - to jest tzw stara droga,dłuższa, po serpentynach i bardziej spektakularna - o ile dobrze pamiętam ma 17 km.My jednak jedziemy dalej prosto nową drogą - komfortowo i szybko dojeżdżamy do najbardziej spektakularnego jej odcinka, z widokiem z góry na Komiżę i jej zatokę. Nie ma jednak czasu na przystanek w punkcie widokowym i focenie, bo spieszymy się szukać kwaterki.
Jak zwykle, zdecydowaliśmy się nie rezerwować nic uprzednio i zdać się na los, a precyzyjniej - na nos. Kryteria jak zwykle te same - pierwsza,druga linia brzegowa i widok na more.A o to w Komiźy trudno - większość kamiennych domów nad wodą to pustostany, prywatne lokale nie do odnajmu, a jak coś się znajdzie,to np bez balkonu.Drepczemy nerwowo lekko rozczarowani, że będziemy jednak musieli poszukać czegoś w głębi, a zarazem w górze miasteczka, gdzie apartmanów widzieliśmy sporo.
Coś jednak kazało mi obejrzeć jeszcze jedna miejscówkę przy plaży, gdzie właścicielką okazala się starsza pani mówiąca ( i rozumiejąca
) tylko po hrvatsku,która wymieniła jakąś zaporową cenę, a w ogóle to była lekko obcesowa.Gdy spróbowaliśmy ponegocjować, pomachała rękami i powiedziała "Nie, to nie,szukajcie gdzie indziej"
. Lekko zdenerwowani poszliśmy do Informacji turystycznej na końcu rivy.Idąc, zauważam ,że centrum Komiży to tętniące życiem knajpianym , rewelacyjne, urocze miejsce.
W informacji pani kiwa głową,że nie mają banku kwater, ale ona ma jedną znajomą ,która odnajmuje apartman, możemy spróbować...
Daje nam nr telefonu,pod którym odzywa się bardzo słabo mówiąca po angielsku kobieta, ale jakoś idzie się dogadać Ma pani balkon? Mam. A widok na morze? A jakże, widok jest. Podaje nam adres, mówi,że będzie stała na ulicy i wypatrywała nas.Ponieważ ciężko było z komunikacją,postanowiłam wejśc do sklepiku z gazetami i dopytać gdzie to jest.Ani pani w sklepiku ani 10 kolejnych osób nie znało tej ulicy,ale w końcu za pomoca kiepskiej , mało informatywnej mapki namierzamy adres.Ki ch...?
Oczom naszym ukazuje się taki oto slumsik
Szczęki nam opadły, ale mamy jeszcze nadzieję, że to nie to, że zły adres..Nic z tego
Przed jedną z klatek stoi pani i kiwa do nas z uśmiechem...Nie mamy ochoty oglądać mieszkania, z góry wiemy,że nawet,gdyby był urządzony w stylu exclusive i był za darmo, to go nie weźmiemy. Nie po to człowiek przyjeżdża do najstarszego chorwackiego (założonego przez starożytnych Greków) zadupia, żeby w bloku mieszkać
Tu następuje żałosna scena, której się wstydzę
Powiedzieliśmy kobiecie prosto z mostu,że to nie to, czego szukamy i wzięliśmy nogi za pas..Kobieta była bardzo zdziwiona,że nie chcemy rzucić okiem do środka..
Pod wpływem szoku...wróciliśmy bez słowa do starszej pani z zaporową ceną
i przyklepujemy deal, wiedząc,że w tej sytuacji o jastogu- homarze w tutejszej słynnej restauracji, możemy już tylko pomarzyć
Idziemy po bagaże...i to jest słaby punkt pierwszej linii brzegowej..Do miasta w obrębie starych wąskich uliczek nie ma wjazdu autem
Vanja mówi,że można zaparkować na parkingu (płatnym
) około 250 m w górę od naszej ulicy i znieśc walizy.Tak też czynimy zgrzytając zębami, bo jesteśmy już bardzo zmęczeni po dłuuugim dniu (od 4.30 na nogach), a tu trzeba dygać w górę i dół stromej uliczki ,bo za jednym razem wszystkich bambetli nie dało się zabrać..A jeszcze leżak, parasol balkonowy itd, małżon klnie szpetnie.
Na szczęście widoki z naszej miejscóweczki szybko zmieniają nasz nastrój na euforyczny, a Dingać z Lidla
wieńczy dzieło
Kładziemy sie dzisiaj wcześniej po intensywnym dniu, a do snu kolysze mnie szum fal i delikatne grzechotanie kamyczków przy brzegu.Tak blisko Jadrana jeszcze nie mieszkaliśmy - 1 metr