Część IV. Dzień 2 – DivnaaaaaaaZ racji tego, że dzień poprzedni skończył się dość wcześnie, kolejny dzień też wcześnie został rozpoczęty. W szczególności mój, bo to ja byłam odpowiedzialna za robienie nam rano zakupów. Od razu wyjaśniam, że nie wykrzystywano mnie – z własnej nieprzymuszonej woli ganiałam do piekarni i spożywczego. Dla mnie to cała radość oglądać miasto budzące się do życia
Tak więc codziennie koło 8:00 leciałam po chlebek, po coś na chlebek i po coś dobrego owocowego.
Z racji, że dziś dzień miał być plażowy – bułki słodkie, picie na plażę, coś do pochrupania, czyli standardowa wyprawka dobrego plażowicza
Po obleceniu w tą i z powrotem (+ pod niewielką górkę do apartamentu), pot mi się lał po .... pupie. Oj tak – było gorąco nawet rano. Więc zanim jedzenie, to szybki prysznic. Na szczęście po powrocie moi współtowarzysze już też nie spali, więc raz dwa i jemy.
Pierwsze śniadanko na obczyźnie. Jak tam wszystko dobrze smakuje. A najbardziej to chleb. Nie mogłam się najeść. Ile lat człowiek na to czekał! Na tego pomidora, szynkę, serek, masło… Najbardziej to chyba teraz tęsknię za tymi śniadaniami
Po konsumpcji nadszedł czas na pakowanie toreb. To pierwsze wyjście na porządną plażę, więc trochę nam zajęło spakowanie tego, co najpotrzebniejsze, ale w końcu byliśmy ready!
Ja jeszcze kończyłam notować jak do zatoczki dojechać, gdzie skręcić (spisywane z Worda do zeszyciku podróżnego) i w drogę!
Dojazd okazał się prostszy niż myślałam. Stał nowy, piękny znak drogowy mówiący, gdzie skręcić, więc nie było możliwości się pomylić. Potem tylko przejazd przez niezbyt piękne wioski, trochę serpentynek i już z góry dało się dostrzec… (ja to wiedziałam na co patrzeć, reszta ekipy miała niespodziankę) i w końcu przed ostatnim zakrętem stał znak „Divnaaaa”. Jeszcze tylko znaleźć miejsce parkingowe, przytulamy Dustera do skarpy, bambetle w łapy i wio w poszukiwaniu naszego grajdołka na ten dzień.
Jak na koniec sezonu ludzi było sporo, ale nie było tragedii.
Po ułożeniu się wygodnie, rozłożeniu namiotów, materacy, ręczników i spuszczeniu portek w dół… czas zacząć plażowanie na prawdziwej plaży, a nie tam jakiejś przypromenadowej, jak wczoraj
To co, tyle lat człowiek czekał, to siup do wody! Ciepła! Ileż ja się nasiedziałam tego pierwszego dnia w Adriatyku, wszyscy się nasiedzieliśmy, jak w knajpie w czwórkę w kółku i wio – wybierać najładniejsze kamyczki, szukać muszelek, zerkać na dno – tak, w Chorwacji można! Lazur, czysta woda, przezroczysta, oj ponurkowałoby się. I tu się zaczął rodzić plan chytry, ale o tym później
Po pierwszym moczeniu dupska, przyszedł czas na sprawdzanie możliwości nowego aparatu, zakupionego w celu przywiezienia z Chorwacji ładnych fotek
Ok, co mogłam na miejscu, to pocykałam. Czas zatem się wypuścić gdzieś dalej. Ubrałam się, aparat na szyję, znajomego pod pachę i idziemy. Miałam nadzieję, że uda się dojść na kolejną plażę – Dubę, ale szliśmy, cykaliśmy foty, szliśmy, cykaliśmy foty, szliśmy, cykaliśmy foty… I nie dotarliśmy (jak się potem okazało dzielił nas już tylko jeden zakręt
).
Niemniej dzięki temu nagminnemu foceniu (już Wam pisałam, że dnia pierwszego to się człowiek podnieca wszystkim – mi to nie przeszło do końca pobytu
) mogę Was zarzucić cudownymi widokami w styczniu
Zatem kolejna porcja moich obserwacji i nauki obsługi aparatu.
jak się ktoś rozpoznaje, to pozdrawiam rodaków-cromaniaków plażujących na Divnej 27.08.15 Po cykaniu fot w terenie, wróciliśmy na plażę i od razu hop do wody, bo gorąc był niesamowity. Potaplaliśmy się ile wlezie, w sumie od 10:00 do 15:00. Przyszła więc pora, żeby coś zjeść. Zarządzamy zatem odwrót z plaży i wracamy do Orebica.
W apartamencie po kolei: płukanie rzeczy z soli, wywieszanie materacy, suszenie mokrych rzeczy, potem kolejno prysznic i byliśmy gotowi na jedzonko. Tylko pytanie, gdzie iść
Przezorny zawsze ubezpieczony, więc na forum wyczytałam, że polecane jest Peljeski Dvori, jako restauracja. To lecimy szukać. W jedną, w drugą stronę, ni chu… chu. Ok, może pomyliliśmy adresy. Idziemy na główną ulicę do Orebica, zaglądamy w zakamarki, no nie ma. W końcu odpalam GPS w komórce, restauracja powinna być na promenadzie, więc lecimy znów, a w brzuchach burczy coraz głośniej… W końcu poddaję się i idę do Informacji Turystycznej. Pytam Panią, gdzie można znaleźć tą restaurację, a ona mi mówi, że w tym sezonie nieczynna. Nosz kurdę…
A chciałam mieć jedno sprawdzone miejsce, nie bawić się w sapera. Ale ok, co nas nie zabije, to nas wzmocni.
Idziemy promenadą w poszukiwaniu miejsca, skąd ładnie pachnie, gdzie siedzą ludzie, gdzie ceny są rozsądne. Finalnie trafiamy tu:
https://www.google.pl/maps/@42.9777111, ... 312!8i6656 (wrzucam link, bo za cholerę nie pamiętam nazwy, a mój „władca notesu” zamiast zanotować nazwę restauracji, zanotował „speluna przy plaży” : ] ). Ok, bez przesady, tak źle jeść nie dali, mi tam smakowało, ale ja generalnie mam farta do zamawiania w restauracjach
Co jedliśmy? Ja – gulasz z ośmiornicy (80 kn)
Kierowca i nasza przyjaciółka – kalmary (60 kn porcja)
Ostatni członek ekipy – rybka + frytki (65 kn)
Do tego piwko 0,5 l – 18 kn
Jedni z większym, drudzy z mniejszym zadowoleniem opuszczaliśmy knajpę, ale na odchodne dali nam po kielichu. Eh oni mnie chcą zabić w tej Chorwacji jak nic, znów tak mocne, że ja pierdzielę..
Ja się tu do picia nie nadaję
Dlatego też wracając i foty były niespecjalne:
Tak też dla nas skończył się ten dzień.
Co będzie dalej?
- kolejna piękna plaża
- wycieczka na sam koniec świata
Do zobaczenia