Część III. Dzień 1 – zakwaterowanieDo Orebica dotarliśmy o godzinie 10:00. Każdy z nas marzył już tylko o tym, żeby się wykąpać i położyć.
Adres mieliśmy, na Google Maps sprawdzone wszystkie detale, ale po wjechaniu do miasta po 19 h w aucie…. człowiek jest trochę rozkojarzony. Tu ktoś cofa, tu wyjeżdża, tu ludzie idą, auta nie ma gdzie postawić i jeszcze patrz na nazwy ulic. W końcu ulicę wypatrzyłam, ale za późno.
Z racji tego, że dojechaliśmy 2h wcześniej, niż wg ustaleń apartament miał być gotowy, w między czasie pisałam do właścicielki sms z pytaniem czy możemy być wcześniej. Niestety, bez odzewu. W końcu udało się nam zaparkować pod sklepem spożywczym obok sklepu, gdzie codziennie rano można było kupić świeżą rybkę.
Zapadła decyzja, że pójdę z buta do apartamentu, rozeznam co i jak, żeby się w wąskie uliczki dodatkowo niepotrzebnie nie pchać. L zaoferował, że pójdzie ze mną, a G i J zostali w aucie. Po otworzeniu drzwi od samochodu, buchnęło we mnie gorąco. Oj tak – o takiej pogodzie na wakacje marzyliśmy!
Po przejściu kilku metrów popłakałam się. Nie, nie ze wzruszenia ani nie z radości. Moje zmęczone oczy, gdy dostały tyle promieni słonecznych po prostu nie wytrzymały. Nie mogłam iść, make up (a w zasadzie jego resztki) mi się rozmazały, właziły do oczu i piekło dodatkowo. Teraz to potrzebowałam łazienki jeszcze bardziej niż 10 min temu
Gdy oferowałam, że pójdę pieszo, wydawało mi się, że nasza uliczka była parę metrów wcześniej. Okazało się jednak, że 10-15 min spacerek nam zajął. W końcu jest – obok znaku „Auto naprawa” trzeba było skręcić i mamy ją – Matice Hrvatske
Teraz tylko znaleźć apartament „Holiday Home – Kuca za Odmor” i można zacząć wakacje.
Nie każdy dom miał numer. Niby ze zdjęć mniej więcej wiedziałam, jak wygląda z zewnątrz, ale byłam już tak zmęczona, że mi się wszystko pierniczyło w głowie. W końcu stanęłam przy jakimś domu, co wyglądał dość podobnie i decyzja: dzwonię na komórkę. Dzwonię i gdzieś za płotem słyszę jak komuś komórka dzwoni, ale jakoś nie skojarzyłam tego w pierwszej chwili. Odbiera kobieta.
Pierwszy szok
: myślałam, że drogą mailową koresponduję z mężczyzną. Teraz już wiem, że Dragica to imię żeńskie
Z racji, że to pierwsza od dawna wizyta w Chorwacji, i że maile pisaliśmy ładnym angielskim, zaczynam nawijać po angielsku licząc, że się dogadamy. A tu nic (potem okazało się, że maile pisał wnuczek
). Sytuacja musiała z boku wyglądać komicznie, gdy stoję za płotem tłumacząc, że jestem, a pani po drugiej stronie płotu tłumaczy, że ona nie rozumie, co ja gadam. W końcu olśnienie, że słyszę jakby podwójnie, głowa do góry (w stronę tego nieszczęsnego słońca, które mnie doprowadza do łez) i proszę – widzę, skąd dochodzi moje echo
Zaczynam machać i mówić, że to ja. Wyłączyłyśmy komórki i dawaj tłumaczyć, że my dziś, czy można wcześniej itd. Okazało się, że można. Zbawienie
W między czasie dzwonił J do L i pytali, jak sytuacja, bo z 25 min nam to zajęło. L wyjaśnił J jak dojechać, gdzie skręcić, i że czekamy.
Pani Dragica (zwana dalej
babcią) zaprowadziła mnie i L do apartamentu. Okazało się, że wystarczyło podejść 3 m do przodu i bym stała na wprost drzwi wejściowych, które kojarzyłam ze zdjęć.
Po otworzeniu apartamentu okazało się, że to 100% to samo, co na zdjęciach. Jaka to była ulga
Nasz apartament/domek miał 70 m2, duży przedpokój, kanciapka za drzwiami przesuwnymi na materace, walizki itp., dwie sypialnie z łóżkami podwójnymi (w jednej dodatkowo jedno łóżko pojedyncze) oraz szafami, kuchnia z jadalnią połączona z salonem do siedzenia. Do tego telewizor (w ogóle przez nas nieużywany), klimatyzacja (baaardzo przez nas używana), taras i internet. Czyściutko, przyjemnie. Wszystko nowe, bo 2015 to pierwszy rok działalności tego domku.
Parę zdjęć:
widok z zewnątrz zacienione miejsce parkingowe dla naszego Dusterka i Pan Kierowca (J) kuchnia kuchnia i jadalnia salon z salonu wyjście na taras łazienka (w 2016 pewnie dadzą też pralkę, bo było gotowe przyłącze)łazienka sypialnia nr 1 (zajmowana przez G i L) sypialnia nr 2 z dodatkowym łóżkiem pojedynczym (zajmowana przeze mnie i J) widok z łazienki na przedpokój i wejście do apartamentuschowek na szpargały (bardzo przydatny)Plusy i minusy apartamentu:Na plus:- powierzchnia
- dobrze wyposażona kuchnia (garnki, patelnie, durszlak, szklanki, talerze, sztućce, kieliszki, mikrofalówka i in.)
- dobrze wyposażony apartament (mopy, miotły, żelazko, deska do prasowania)
- czystość
- schowek na szpargały
- moskitiery w niektórych oknach
- lokalizacja (wszędzie blisko, a jednocześnie 0 hałasów od ulicy, 0 hałasów z innych domów, auto w cieniu, taras na słońcu, co nam pasowało na suszenie rzeczy po plaży + za domem miejsce w słońcu (sznurki) na suszenie ubrań/ręczników po praniu)
- absolutnie nieabsorbująca i nie narzucająca się Pani Babcia właścicielka, ale jednocześnie przemiła i urocza, dbająca o nas (dawała ciasto, jak upiekła, prezent przed wyjazdem + machanie do siebie zawsze, jak jechaliśmy gdzieś)
- wymiana ręczników co 3 dni + sprzątanie apartamentu
Bez znaczenia:- średnio dobrze chodzący Internet
- niezbyt nowe meble
Na minus:- niewygodne łóżka
- zalewanie łazienki przy braniu prysznica i słaba wentylacja
- słabo chodząca klimatyzacja (chłodząca tylko jedno pomieszczenie i to jak się siadło pod nią)
Za 11 noclegów, za 4 osoby, od 26.08 do 06.09 zapłaciliśmy
674 euro. Uważam, że tanio.
Wróćmy do tego, co się działo po przyjeździe
Babcia zostawiła nas, dając nam czas na pownoszenie do apartamentu manatków. Po chwili, gdy tylko zdążyliśmy się rozejrzeć po apartamencie, dojechał J i G. Auto zaparkowane, czas wnieść walizy. Na szczęście zajęło nam to niezbyt dużo czasu. W między czasie przyszła babcia, zabrała od nas paszporty, a ja od razu się z nią rozliczyłam, żeby nie czekać nie wiadomo na co. Lubię mieć takie sprawy od razu z głowy. Potem babcia wyszła i za chwilę wróciła - przyniosła nam po kieliszku nalewki i ciastka domowej roboty na powitanie. Oczywiście wszyscy jak jeden mąż w kuchni stojąc i witając się już oficjalnie, musieliśmy owego (niemałego) kielicha walnąć… O żesz w …. jakie to było mocne
Ja normalnie piję mało, a od mocnych alkoholi w ogóle stronię. A to mnie zwaliło z nóg. Zdążyłam jeszcze tylko donosić walizki do końca do apartamentu i tylko usiąść na krześle w kuchni. Serce mi zaczęło bić tak mocno i szybko, zrobiłam się czerwona – masakra. Babcia by mnie zabiła jednym kielichem
Na szczęście zaraz szklanka wody, klima, posiedziałam i mi przeszło. W czasie gdy ja dochodziłam do siebie, reszta po kolei zaczęła brać prysznic.
Kierowcę zmogło szybko, więc poszedł spać. L i G też się chcieli zdrzemnąć, a ja, jako że za dnia nie śpię w ogóle, rozpakowałam sobie walizki, rozpakowałam kosmetyki etc. Potem położyłam się też, żeby reszcie ekipy się nie narażać, ale długo to nie trwało. L i G też niezbyt chcieli spać, więc koło 13:00 ruszyliśmy na pierwszy zwiad po Orebicu (tylko kierowca został). Wiecie: gdzie sklep, gdzie piekarnia, gdzie warzywniak, gdzie jakiś kantor, i oczywiście gdzie morze
Okazało się, że od naszego apartamentu jest wszędzie blisko. Wystarczyło zejść uliczką w dół i wychodziliśmy naprzeciw mjenjalnicy mieszczącej się w sklepie „Fijola” (tam zresztą też zaopatrywaliśmy się w pamiątki, urocze miejsce i urocza Pani Ekspedientka), skręcając w prawo dochodziliśmy po 10 min do piekarni, mięsnego, spożywczego, warzywniaka i rybnego, a idąc ciągle w dół od naszego apartamentu, czyli nigdzie nie skręcając – docieraliśmy nad samo morze. Czy można było chcieć czegoś więcej?
Obeszliśmy tylko jeszcze promenadę patrząc gdzie tu po południu można by zrobić pierwszy kontakt z morzem, ale wzdłuż promenady żadna plaża tyłka nie urywała, a potem do portu i z portu już ulicą główną do apartamentu (po drodze zrobiliśmy jakieś nieduże zakupy).
Pierwsze zdjęcia z obchodu. Zasiedliśmy na ławce i obserwowaliśmy promy. Pierwszego dnia to się człowiek wszystkim podnieca
Po dotarciu do apartamentu czas było coś zjeść. Pokończyliśmy to, co nam z podróży zostało, posiedzieliśmy, i zaczęliśmy odpalać wrotki na pierwszy kontakt z Adriatykiem. Nawet J kierowca się z nami wybrał. Długo nam jednak zeszło na znalezienie w miarę sensownego miejsca (dodam, że wtedy eksplorowaliśmy tylko tereny od naszego apartamentu w dół i w prawo, a najpopularniejsza plaża w Orebicu była w lewo, więc na nią trafiliśmy dopiero wracając z moczenia tyłków). Jednak po 19 h podróży człowiek mało narzeka, więc parę wolnych kamyków i do wody. Woda ciepła, tyle, że dno jakieś takie… No cóż, na pomoczeniu nóg do kolan w przypadku kobiet się skończyło, a ja postawiłam sobie za punkt honoru, że jutro muszę moim współtowarzyszom pokazać PRAWDZIWĄ PLAŻĘ. Jak myślicie, na co padło?
W zasadzie na tym dzień się skończył. Powrót do apartamentu, jedzonko i spać. Żadne z nas nie miało siły na nic więcej.
Co w następnym odcinku:
- pokazywanie prawdziwych plaż
- pierwsze pływanie
- opalanie
- pierwsze obżarstwo w knajpie