Część XIV. Dzień 12 – Droga do domuNadeszła chwila, której nikt nie chciał. Od połowy pobytu czasem w mojej głowie przewijał się obraz pakowania i wyjazdu, ale odganiałam go, jak namolnego komara, który chce ugryźć. Niemniej im bliżej ostatniego dnia, tym tych „komarów” było więcej i częściej.
Na urlop czekamy rok, a jak już nadejdzie, zlatuje w mgnieniu oka. Nie inaczej było tym razem. Choć w zasadzie i tak należy się cieszyć – pierwsze prawdziwe wakacje od wielu, wielu lat
Ale gdy się już poczuje chorwackie powietrze, zamoczy nogi w Adriatyku i spróbuje lokalnej kuchni, tak bardzo nie chce się wracać, tak bardzo nie chce zostawiać się tego miejsca, w którym czuje się tak wspaniale.
Niestety – nasze życie jest gdzie indziej, nasza praca jest gdzie indziej i trzeba wrócić do rzeczywistości...
Wstaliśmy rano, nawet bardzo. Ja poleciałam jeszcze na zakupy, kupić nam świeże pieczywo – ten ostatni raz. Zjedliśmy śniadanie (kończąc wszystkie otwarte szynki, sery itd.), zrobiliśmy bułki na drogę, wystawiliśmy walizki do przedpokoju, posprzątaliśmy po sobie, żeby nie było, że jesteśmy niewychowani
.
Pakowanie auta przebiegło bardzo sprawnie i szybko. Już mieliśmy wprawę, wiedzieliśmy co, jak i gdzie upychać, żeby bagażnik Dustera się zamknął. Jeszcze tylko wklepanie trasy do GPS, sprawdzenie czy nic nie zostało, wyrzucenie śmieci z apartamentu i czas pożegnać się z właścicielką, oddać klucze, pokazać, że nic nie zniszczyliśmy.
Od rana Pani Babcia kręciła się w ogródku, więc tam poszłam jej szukać. Oddałam klucze, uściskaliśmy się serdecznie, dostaliśmy w prezencie wino domowej roboty (dwie butelki). Ciągle się pytała, czy jesteśmy zadowoleni, czy się nam podobało.
Cholera, jak w takich okolicznościach przyrody może się nie podobać? Peljesac to raj na ziemi
Zapakowaliśmy się do auta, pomachaliśmy i musimy jakoś przełknąć tą gorzką pigułkę pod nazwą „powrót do domu”.
Chorwacja pożegnała nas ładną pogodą, ale bez takich upałów, które towarzyszyły nam podczas całego pobytu. Widoczność tego dnia była bardzo dobra, więc zatrzymaliśmy się jeszcze na punkcie widokowym, aby ten ostatni raz rzucić okiem na Orebic, Korculę, Adriatyk…
Nie da się zatrzymać tej chwili, czas ruszać dalej, czas do domu.
Trasa taka sama, jak w drodze do, czyli:
przez Półwysep
przez BiH (Neum)
autostradą chorwacką
Słowenia (autostradą)
Austria
Czechy
Polska
Cieszyłam się, że nie płynęliśmy promem. Mogłam ostatni raz przejechać cały Półwysep, ostatni raz zobaczyć moje ulubione miejsca, ostatni raz pooddychać tym powietrzem.
Wybrałam niedzielę, jako dzień powrotu. Nie było dużego ruchu, ale na pewno większy niż we wtorek/środę, kiedy jechaliśmy w stronę Cro. Na szczęście nigdzie nie staliśmy w korkach, wszystko szło bardzo płynnie i sprawnie.
Nasza ulubiona autostrada prezentowała się tak:
Jak widać pogoda na powrót idealna. Chmurki, słońce, nie było upału. Idealnie, żeby nie gotować się w samochodzie czy nie jechać z włączoną na full klimą.
Trzeba przyznać, że autostrada poprowadzona jest bardzo malowniczo. Dzięki temu ciągle się jeszcze czujemy, jak na wczasach. Mamy góry, które można podziwiać (tu w szczególności Pan Kierowca był uradowany, i to on mi kazał cykać tyle zdjęć
).
Teraz już wiem, jaka to radocha jechać za dnia, kiedy wszystko widać. Ile nas wrażeń ominęło, gdy jechaliśmy w nocy…
Już nigdy nie popełnię tego błędu i jazda nocą będzie tak skalkulowana, żeby na egipskie ciemności przypadły te odcinki trasy, które nie są zbyt malownicze. Nie chcę tracić tych pięknych widoków
Czas na tunel ciepło-zimno:
Oczywiście tradycyjne sprawdzenie temperatury i moje pomiary wskazały:
przed – 21,4 stopnie Celsjusza
za – 17,2 stopnia Celsjusza
Kurde, zimno…
No nic, trzeba to jakoś przełknąć. W Polsce pewnie będzie jeszcze zimniej. Już się czas mentalnie przygotowywać na ten szok termiczny…
Zaczyna się robić coraz bardziej płasko…
Pojawiają się już znaki na Maribor…
Potem jeszcze, póki widno, udaje się nam zobaczyć pola wiatraków, które wcześniej, gdy jechaliśmy do Cro, były tylko czerwonymi, mrugającymi lampkami widocznymi w oddali.
Pogoda zaczyna się powoli psuć. W Słowenii, przy granicy z Austrią, jak zwykle leje. Mokro, zimno, brrr… Chorwacjo, wróć
Do Polski dojeżdżamy późną nocą, musimy jeszcze wspiąć się serpentynami w Sudetach i zjechać. Leje…
Na wysokości Szklarskiej Poręby trafiamy na wypadek – laweta, na której był samochód, leży w poprzek drogi, nie da się przejechać. Stoimy. Dopiero zjeżdża się policja i straż, więc wypadek musiał zdarzyć się niedawno. Zimno…
L. idzie do policjantów zapytać o objazd, bo nie chcemy tu stać. Policjant wskazuje nam drogę, leśną, wąską, na jedno auto. Tłuczemy się jakimiś chaszczami. Na szczęście wiedziałam, gdzie jesteśmy, bo kiedyś tą drogą jeździłam z dziadkiem. Byłam więc pewna, że pojechaliśmy dobrze. Zgubienie się po tylu km, o tej porze, przy takiej pogodzie, chyba by nas dobiło.
Wreszcie, o 1:30 docieramy do domu.
Wyjechaliśmy z Orebica o 9:00, czyli w trasie 19 i pół h.
Po drodze chyba tylko dwa, trzy przystanki.
Znów brawa dla Pana Kierowcy, w szczególności, że tym razem pogoda od Słoweni nas nie rozpieszczała.
I tak – miałam rację – przeżyliśmy szok termiczny. U dziadka na wsi termometry wskazywały 13 stopni Celsjusza…
I w ten oto sposób zakończyły się nasze wymarzone wakacje w Chorwacji. To jednak jeszcze nie koniec relacji. Trochę się ze mną pomęczycie
A co w następnych odcinkach?
- podsumowanie wyjazdu
- plusy i minusy różnych aspektów wyjazdu
- trochę o finansach
Do zobaczenia