Część X. Dzień 8 – Gdzie oczy poniosąTen dzień miał wyglądać zupełnie inaczej. W planach był wyjazd do Dubrownika. W końcu to już ósmy dzień naszych wakacji, a ich koniec zbliża się nieubłaganie…
Plany planami, a życie lubi nam czasem spłatać figla. A konkretniej rzecz ujmując łóżko, i to bardzo niewygodne
Panu L. wysiadły plecy i nie był w stanie chodzić, a na pewno zdobywać murów Dubrownika. Samego zostawiać go nie chcieliśmy, ani zostawiać ich dwoje samych. W końcu być w Cro i nie widzieć Dubrowika? Słabo...
Podejmujemy więc decyzję, że on sobie dziś odpocznie, wyleży się na twardym i nasmaruje maściami, a my podejmiemy próbę dnia kolejnego.
Co jednak można zrobić z tak miło rozpoczętym dniem o 6:30 rano? Ci, co powstawali, poszli spać dalej, ale ja miałam inny, chytry plan
Jest wcześnie, ludzi jeszcze nie ma, Orebic budzi się do życia… można uwiecznić to na fotach! Szybki prysznic, make-up i już po 7:00 wyruszałam dziarskim krokiem do centrum. Pod pachą aparat, w torebce pocztówki, które miałam wysłać, a w sercu radość, że mogę pobyć sam na sam z półwyspem. Marzyło mi się właśnie takie szwendanie, bez celu, bez planu, przed siebie…
Dzień dobry Jakie spokojne morze, jakby ono też jeszcze spało…Korcula też dopiero budzi się do życiaPo napatrzeniu się na morze, czas przyjrzeć się temu, co zwykle umyka uwadze, gdy wędruje się wśród ludzi, albo leci z siatami pełnymi zakupów.
O tej porze byłam ja, zraszacze i pierwsi kelnerzy, którzy szykowali restauracje do otwarcia. Było bardzo ciepło, wszystko parowało – cudne zapachy trawy, kwiatów, wody...
Ponieważ jeszcze kramiki były pozamykane, mogłam pozaglądać w uliczki, które za dnia nie są już tak ładnie wyeksponowane:
Skierowałam się w stronę mariny, żeby popodziwiać łódki, ale też nie mogłam się oprzeć, żeby nie zerkać w prawo…
Fajne to moje prawo, co? W marinie spokój…Plaża przy marinie prezentowała się pięknieNie tylko ja lubię czasem pobyć sama. Nie wiem czemu, ale rozczula mnie to zdjęcie…Poszwędałam się jeszcze trochę bez celu, poszłam na pocztę kupić znaczki i wysłać kartki do znajomych i rodziny, a potem zakupy (na obiad przewidziane mięsko, ziemniaki i surówka). Przyniosłam wszystko do domu i czas wybadać, jak tam na froncie walka z bólem pleców...
Niestety, różowo nie było, więc G. i L. podjęli decyzję, że zostają dziś pilnować apartmana i kurować plecy, a my z Panem Kierowcą ruszamy, żeby nie marnować dnia, na podbój Półwyspu. Mamy tylko dać znać, jak będziemy wracać, to G. zrobi obiad. Ok, nie ma sprawy. Zatem śniadanko, bambetle plażowe do bagażnika i wio, gdzie oczy poniosą, czyli kierunek
Żuljana-Vucine i ten cholerny kamień
Po drodze zatrzymujemy się przy pomniku pamięci pomordowanych przez faszystów. Zaczynamy jednak od opuszczonej restauracji (?). Szkoda, że to niszczeje, bo miejsce piękne i widok z tarasu cudny:
Widać na zdjęciach jaki ogrom zniszczeń pozostał po pożarze na półwyspie. Ale natura bardzo szybko się odradza, już miejscami było zielono.Potem kierujemy się w stronę pomnika:
Możemy podziwiać takie widokiTen widok daje nadzieję. Liczę, że w tym roku półwysep znów się zazieleni!Ruszamy dalej, do Żuljany. Dojazd mi się strasznie podoba, ale już o tym pisałam. Dzień wcześniej na mapie posprawdzałam, gdzie tam może być poszukiwana przeze mnie plaża, potem to wszystko zapisałam na kartkę i też przyglądałam się, co mi GPS pokaże. Raz przegapiliśmy zjazd, więc kółeczko przez Żuljanę i powtórka z rozrywki. Wjechaliśmy w wąską ścieżkę, szutrową, ale dobra dla samochodów. Szczerze? Takie zdobywanie plaży się nam bardzo spodobało
Dotarliśmy do ładnego parkingu, nawet wc było
Wysiadamy i zagaduje nas Polka. Pyta gdzie się wybieramy, mówimy, że na plażę. Pokazała nam drogę, powiedziała gdzie się naguski wygrzewają i gdzie nie iść, a gdzie iść (ona przypłynęła na tą plażę jachtem – jeśli jest na forum, to pozdrawiam
). Ok, jak wiemy gdzie, to bierzemy manatki i w drogę. Ścieżka wąska, przez jakieś pole, krzaczki, stare pole namiotowe (?) i mamy
Rzut oka w prawoPrzed siebieRzut oka w lewo…Ok, lecimy na prawo
Ludzi trochę było, ale jeszcze nie ma tragedii. Ulokowaliśmy się pod drzewkiem obok ławki, przed nami nikogo, tylko ładne widoki, więc zostajemy i trochę się porozglądamy:
To może parę słów o plaży: kamyczki drobne, jak się siadło przy brzegu, to właziły wszędzie…
, miejscami dość brudno między tymi kamyczkami
, dno morskie nadające się nawet na wejście bez butów, ale nieatrakcyjne, jeśli chodzi o nurkowanie, a woda… cholera – zimniejsza niż na Dubie czy Divnej i było to wyczuwalne. Nie wiem, czy to prądy, czy taki dzień, czy tak tam jest zawsze, ale było mniej przyjemnie niż po drugiej stronie Peljesaca.
Nie ma jednak dnia bez pływania, więc nie zważając na drobne niedogodności, najpierw Pan Kierowca, a potem ja – siup do wody
Po wymoczeniu tyłeczków, czas na pooglądanie tego, co dookoła:
Niczym się nie przejmowała i nic w spacerze jej nie przeszkadzało… Ok, pada decyzja – szkoda dnia, jedziemy dalej zdobywać Peljesac, a potem popływamy sobie na Divnej albo Dubie
Jak pomyśleli, tak zrobili. Jeszcze tylko rzut oka na Żuljanę z góry:
I kierunek
Trpanj
Dajemy ci kolego drugą szansę
Po drodze jednak nie można odpuścić obcykania pięknych widoków, jakie serwuje nam Peljesac. Zatem krótki przystanek na nacieszenie oczu (i zapełnianie karty pamięci w aparacie
).
Jak na miłośników auta i klimatyzacji przystało, cykamy też foty tego, co mijamy po drodze. Załapało się m.in. Drace
Jak mi się podobało to, że morze w zasadzie jest na tym samym poziomie co ulica.Ciągle mnie zastanawiała jedna miejscowość i chciałam tam pojechać. Czemu więc nie dziś? Nigdzie się nam nie spieszy, Trpanj nie ucieknie, a tu mamy taki piękny Sreser
Problemów z zaparkowaniem nie było żadnych. Generalnie miasteczko wyglądało jak uśpione. Gdybym chciała uciec i się zagnieździć gdzieś, gdzie mnie nikt nie znajdzie i czytać książki patrząc na morze – to na pewno byłby Sreser. Nie sposób słowami wyrazić, jaki tam był spokój, jaka cisza. Może taka pora dnia, ale wyludnione miejsce bardzo.
Dobrze, teraz już naprawdę Trpanj wzywa. Pierwszy kontakt nie był do końca udany, a czujemy, że nie doceniliśmy tego miejsca, i że ma nam ono więcej do zaoferowania, niż na pierwszy rzut oka może się wydawać. Wiecie, ta kobieca intuicja…
Zaparkowaliśmy auto przy kościele:
I idziemy. Kierunek mamy obrany – promenada (cóż by mogło być innego
). Jaki to był PIĘKNY spacer, jakie widoki, jaka pogoda, jakie zapachy…
Zresztą, zobaczcie sami:
Idziemy taką ścieżką:
Po drodze są ławeczki, duże kamienie, ale i niestety… śmieci, puste puszki, butelki i…. „papierzaki”
Staramy się jednak skupiać na innych widokach:
W dole po lewej stronie są plaże, betonowe, kamienne półki, niektóre dla tekstylnych, niektóre dla nagusków. Mieliśmy plan całej promenady, na którym bardzo dokładnie było zaznaczone, które plażyczki są które.
Idziemy dalej, zaciekawieni co jeszcze przed nami
Tu mamy chyba to lecznicze błotko…Potem wspinamy się ścieżką do hmm… starej kaplicy (?)
I taki widoczek mamy z tego pagórkaPrzez krzaki wypatrzyliśmy ładnie wyglądającą plażę przy Camp Vrila.
Co prawda przykempingowa, ale prezentuje się całkiem, całkiem. Idziemy do auta i ruszamy w jej kierunku.
A tu już z poziomu 0 Zostalibyśmy, gdyby nie to, że wzywa mnie nasz „obsikany” rejon
Obieramy zatem kierunek
Divna, albo Duba.
Poza tym cieszymy się bardzo, że daliśmy Trpanj drugą szansę. Nie zmarnował jej, a my jesteśmy zauroczeni miejscem
, a po tej promenadzie mogłabym chodzić codziennie!
Dziś miałam cel ukryty: cyknę Divną z góry
Czy mi się udało?
No cóż… tak sobie. Ale nie poddam się i będzie kolejne podejście
Summa summarum wylądowaliśmy na Dubie. Jak zwykle pusto, pięknie, woda ciepła, ehh.. wspomnienia
I tu taka dygresja: do jasnej cholery, Divna to plaża czy marina? Od początku naszego pobytu plażowaliśmy tam tylko raz (27.08). Potem za każdym razem tamtędy przejeżdżaliśmy, bo jak sami wiecie, naszym miejscem na ziemi została Duba, ale powiedzieliśmy sobie, że jak się da, to zajeżdżamy na Divną. No i nie dało się
Z dnia na dzień przybywało na plaży łódek, łódeczek, pontonów, kajaczków, na wodzie to samo: jachty, jachciki, łódki i cholera wie, co jeszcze. Liczyłam, że przyjdzie wrzesień i się skończy, a tu jeszcze gorzej. Pół plaży zajęte przez kampery, gdyby mogły to stałyby kołami w morzu. Miejsca na plażowanie jak na lekarstwo, na pływanie to samo – chyba że między linkami do cumowania…
Jak tak dalej pójdzie, to Divną będzie można podziwiać tylko z góry, albo na zdjęciach.
Po plażowaniu, pyszny obiadek w apartamencie.
Cała wycieczka zajęła nam od 10:00 do 17:30. Powiem jedno:
to był wspaniały dzień Zwieńczony spacerem pod hasłem: Orebic by night
A co w następnym odcinku?
- gacie na zabytkach
- wykręcanie gaci własnych
- pajac z Niemiec
- przedwczesny koniec wojaży
Do zobaczenia