Część VIII. Dzień 6 – W poszukiwaniu … sami nie wiedzieliśmy czegoJak w życiu codziennym, tak i na wakacjach może przyjść taki dzień, kiedy coś by się chciało znaleźć, zmienić, przedsięwziąć, ale tak do końca to samemu się nie wie co i jaki efekt miałoby to przynieść. Taki dzień nadszedł i u nas.
Ale po kolei.
Wczoraj wieczorem, z racji braku lepszej roboty, przeglądałam przewodniki turystyczne przygotowane dla nas przez właścicielkę apartamentu. Wpadła mi w oko ciekawa plaża z kamieniem na środku/z boku, no ale z takim kamieniem a’la Brela. Byłam zauroczona, więc zaczęłam namawiać, żeby znaleźć ją kolejnego dnia. Lokalizacja: okolice Zuljany. To był więc mój cel na dzień następny.
Poza tym wyznaczyłam jeszcze jeden cel całej reszcie ekipy.
Btw. nikt z Was nie zgadł, pisałam w podpowiedziach o sprawdzaniu kondycji Gdzie na półwyspie najlepiej to zrobić? Oczywiście mury w Stonie
A jak sami wiecie, skoro mury, to na pewno nie w południe. Zatem zbiórka i wyruszanie rano, żeby zdążyć z nich zejść zanim zacznie się totalna sauna. Jednak, jak to w Chorwacji – nawet rano jest gorąco.
Ponieważ ekipę mam sprawną i punktualną, udało się nam po drodze do Stonu zatrzymać i pocykać foty na punkcie widokowym
Po dojechaniu do Stonu i zaparkowaniu auta na głównym, dużym parkingu, część ekipy patrząc w górę i widząc jaka wspinaczka nas czeka, była przerażona moim pomysłem (ja w sumie trochę też), ale co tam - trening przed Dubrownikiem trzeba zrobić
Najpierw byliśmy dość rozkojarzeni, nie wiedzieliśmy gdzie jest wejście na mury, więc weszliśmy w uliczki do miasteczka, pokręciliśmy się w kółko i wracając w stronę parkingu znaleźliśmy znak, ogromny znak, informujący o tym gdzie iść. No cóż…
zrzućmy to na karb wysokiej temperatury
Jak pewnie widzicie, rozpoczynaliśmy w Stonie i kończyliśmy w Mali Ston. Uważam, że to bardzo dobra decyzja, bo owszem – podejście od strony Ston jest ostre pod górę, ale za to w cieniu przed południem, a zejście do Mali Ston jest łagodne, można przystawać, mury rzucają cień, więc nie jest tak źle.
Na początku wspinaczki można podziwiać takie widoki:
Parę przystanków i pół litra wody później… można podziwiać już takie widoki
Wspinając się jeszcze wyżej i wylewając z siebie trochę potu… można podziwiać jeszcze ładniejsze widoki
Natomiast, gdy zaczynamy schodzić na dół, z uśmiechem na ustach, bo już idzie lżej, można podziwiać cudne widoki
A jak spojrzymy za siebie, możemy zacząć być z siebie naprawdę dumni
Po zejściu do Mali Ston pokręciliśmy się trochę po tej sennej miejscowości. Przyznam szczerze, że jest tam bardzo ładnie i na pewno warto tam spędzić wieczór w knajpce. My jednak myśleliśmy tylko o czymś zimnym do picia, a przed nami jeszcze pół godziny z buta do auta. Idzie się drogą wzdłuż drogi dla samochodów, ale jest ona jakby powyżej na skarpie, szeroka, wygodna, nawet wózek z dzieckiem może spokojnie tamtędy przejechać. Mi się ta droga/dróżka bardzo podobała
Gdy doszliśmy do cywilizacji – kierunek spożywczy. Kupiliśmy zimne piwo i inne napoje, w tym super dobrą lemoniadę, więc jak zasiedliśmy w aucie to było słychać trochę ulgi w głosie
Gdzie teraz? Pewnie pamiętacie, jak we wstępie pisałam o tym, że człowiek tak coś by chciał, ale nie wie co. Pan Kierowca chciał znaleźć i przetestować jakąś nową plażę, a ja chciałam znaleźć tą z kamieniem. Niemniej ja auta nie prowadzę, więc czasem się trzeba zdać na plany i chęci osoby trzymającej…. kierownicę
Zatem kierunek
Prapratno, czyli piaszczysta plaża. Droga dojazdowa super, ale plaża przy kempingu, więc:
- dużo ludzi
- bardzo dużo dzieci
- kolor wody cholera nie ten…
Skończyło się na rzucie okiem w lewo i w prawo…
…i odwrót.
My się na takie plaże nie nadajemy.
Kolejny kierunek
Żuljana (z nadzieją na znalezienie plaży z kamieniem).
Dojazd do miejscowości – super. Malownicza droga, zjazd także. Sama miejscowość bardzo ładna, ale plaża… miejska, więc:
- dużo ludzi
- dużo dzieci
- blisko domów
No i tego kamienia kurde nie ma
.
Potem mi się przypomniało, że to miało drugi człon nazwy, więc kierunek
Żuljana – Vucine. Kierunkowskaz prowadził na jakąś dróżkę wąską, coraz węższą – cholera wyjechaliśmy na kempingu. Ciasno, wąsko, ani zawrócić, ani nic. Plaża w dole, więc g…o widać, lekka złość nas ogarnęła, bo po tych murach to człowiek chce do wody, a nie kisić się w aucie w poszukiwaniu tego „czegoś”, czego nikt zdefiniować nie umie..
Zatem decyzja: wracamy na nasz dobrze znany i „obsikany" teren, kierunek
Duba. To była najlepsza decyzja tego dnia – zaraz dowiecie się dlaczego
A jeśli chodzi o ten cholerny kamień – nie poddam się tak łatwo. Nie minęło dużo czasu i już rozkładaliśmy się w naszym stałym miejscu, pod naszym skromnym drzewkiem, ciesząc się ciszą, spokojem i prawie pustą plażą
Można by powiedzieć, że plażowanie jak każde inne. Woda, nurkowanie, materac, jedzonko, znowu woda, znowu nurkowanie, znowu materac, znowu jedzonko. Ktoś jednak postanowił urozmaicić nam tą cudowną rutynę…
Siedzimy sobie jak nigdy nic na tyłkach, a tu jak się ktoś nie wydrze:
DEEELFINYYYYY Takiej mobilizacji wśród ludzi na plaży to w wojsku by się nie powstydzili, jak nikogo nie było, tak nagle wszyscy nad brzegiem i wypatrują…
i wypatrują…
i nastawiają aparaty…
i wypatrują…
….
….
….
i są
Dały nam piękny spektakl, cudny popis zabaw w wodzie. Trwało to może z 5 min, może dłużej, potem zniknęły gdzieś dalej za Dubą.
A ile ludzi nagle nabrało potem ochoty na pływanie
Po tym spektaklu przyszedł czas na powrót do domu i zorganizowanie sobie obiadu. Zanim jednak Orebic, to mieliśmy po drodze krótki przystanek.
W podpowiedziach pisałam o ochocie obcowania z tradycją, a cóż może być lepszego niż tradycje kulinarne?
A jak kulinarne, to wiadomo, że peka i Konoba Munitic. Zajechaliśmy tam, ale cicho, głucho. To wołamy „Halo!” i zaczynam słyszeć kroki. Przyszła do nas właścicielka, więc mówimy o co chodzi, co nam potrzeba etc.
Trochę trudno było się dogadać, bo ona po angielsku – nie, ja po chorwacku – nie. Stanęło więc na polsko-migowym. Tak czy siak do porozumienia doszliśmy: sobota, 19:00, peka z mięsem dla 4 osób.
Już się nie mogę doczekać
Pozostała część dnia leniwa. Spacerek po Orebicu, lody w Oazie. No właśnie, lody w Oazie...
Pewnie się narażę teraz większości, ale mi one – cholera jasna – nie smakowały. Smak niewyraźny, nie chcę mowić, że jak z proszku, bo za rękę nikogo nie złapałam, ale jadłam w swoim życiu o wiele lepsze (że o tych z KIWI na Korculi nie wspomnę). Napaliłam się na tą Oazę i zostałam rozczarowana…
Jedynie obsługa taka, jak opisywaliście – mówią po polsku, płatają figle wydając lody klientowi, atmosfera naprawdę wesoła
A co w następnym odcinku?
- miła morska niespodzianka
- mały gość
- dużo, dobrze, smacznie
Do zobaczenia