Część VII. Dzień 5 – Dzień pełen zakrętów…z dedykacją dla tych, którzy dobrze obstawiali, gdzie dziś Was zabiorę:
krisf62 i
gusia-s…
Niedziela, prawie połowa naszych wymarzonych wakacji za nami. Ależ ten czas leci… Niby się człowiek stara wstawać wcześnie i wykorzystywać każdy dzień do maksimum, ale jednak ciągle to poczucie, że tyle jest do zobaczenia, a czasu tak mało.
Ten dzień był dla nas dość leniwy, choć też pełny adrenaliny, bo wybraliśmy się do miejsc, do których prosta droga nie wiedzie
Oczywiście na początek śniadanko, potem pakowanie i w drogę. Pogoda jak zwykle piękna, nawet chyba trochę cieplej niż w inne dni. Obieramy kierunek Loviste, kierujemy się do miejsca, w którym dwa dni temu mijaliśmy ten oto znak:
https://www.google.pl/maps/@43.0158858, ... 56!6m1!1e1 a potem już tylko kawałek i zaczynamy szutrową drogą jechać do plaży.
Dużo naczytałam się na forum o tym, jaki zjazd jest straszny, widziałam też opinie, że nie jest tak źle. Przed wyjazdem na wakacje oglądałam też na youtube, jak wygląda ten zjazd, ale jak sami wiecie w życiu realnym to wszystko wygląda trochę inaczej.
No dobra, a teraz trochę szczerości od autora relacji...
Kto okazał się największym panikarzem? …. Ja
Generalnie w najtrudniejszych momentach był asfalt, a nie szuter, więc można by faktycznie uznać, że nie ma tragedii, ale jak zakręt jest tak ostry, że wydaje ci się, że dalej nie ma drogi, to już nie jest tak wesoło. Na szczęście Duster to auto, które w zasadzie skręciłoby w miejscu, więc prawie wszystkie zakręty były brane na raz. Mieliśmy też farta, bo nie musieliśmy się z nikim mijać po drodze. Jedynie za nami jechał jakiś Niemiec takim 7-osobowym suvem – jemu to szczerze współczułam, bo niektóre zakręty to brał na 5 i więcej razy. W końcu jednak po moich stresach i lękach, że pozbawię życia przez moje durnowate pomysły resztę członków załogi
udało się dotrzeć na sam dół, czyli do Uvali Estravaganca. Oto i ona:
Samego zjazdu nie uwieczniałam, bo zajęta byłam trzymaniem drzwi od samochodu
Po zejściu na plażę okazało się, że poza nami jest tylko jedna rodzinka, do tego ten Niemiec, co jechał za nami. Potem ludzi zaczęło przybywać, ale tych, co dojechali autami nie było więcej jak 5 rodzin z nami licząc.
Rozpakowaliśmy bambetle przy knajpianym murku i wio na rekonesans dna morskiego. Sprawdzamy po kolei nowy teren:
woda: czysta
zejście do wody: duże, dość śliskie kamienie, mniej przyjazne niż na Dubie i Divnej
temperatura wody: ciepła, nawet bardzo
rekonesans dna: całkiem ciekawe + wrak starej łódki drewnianej
plaża: czysta
Przyznam, że tego dnia mało robiłam zdjęć na plaży, a dużo więcej siedziałam w wodzie. Po pierwsze oglądanie dna morskiego + wraku było mega fajną sprawą, a po drugie siedzieliśmy centralnie pod słońce. Tak, to duży mankament tej plaży. Słońce świeci prosto w twarz
Zatem, żeby mieć cień, trzeba do morza siedzieć bokiem lub tyłem. Nie było to zbyt komfortowe, szczególnie gdy temperatura, przy kompletnym braku wiatru, jest masakryczna. Na tej plaży się konkretnie usmażyliśmy…
Do tego kolejny mankament: z czasem do plaży zaczęły przypływać różne łódki i jachty. Cumowały gdzie się dało i coraz trudniej było pływać między linkami, łódkami i pływającymi przy głowach kolejnymi jednostkami, których załogi chciały coś zjeść w restauracji.
Tą łódką szef/pracownik restauracji odbierał z zacumowanych jednostek pasażerów i odstawiał do restauracjiW przerwie między moczeniem tyłka w morzu, pocykałam też trochę roślinności z przyrestauracyjnego ogródka.
Żeby jednak nie było, że tylko narzekam, jest pewien plus tej plaży, i to całkiem spory
W dniach poprzednich na plaży starałam się znaleźć muszelki. Z Chorwacji, do której jeździłam za dzieciaka pamiętam, że przywoziłam całe słoiki pięknych muszelek. Spodziewałam się, że tym razem też tak będę mogła zrobić. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że ani Duba ani Divna nie obfitują w muszelki. Żeby mieć co robić, zaczęłam więc szukać sobie ładnych kamyczków (które zresztą teraz stały się „wypełniaczem” świeczników
). Problemem jednak było to, że nie miałam w co ich odkładać. Ani nie mieliśmy słoika, ani nic. Co zatem sobie zorganizowałam? Butelkę po Nestea (tej małej)
. Miała ona odpowiednio duży gwint, więc i większe kamyki się mieściły i tak oto rozkwitła moja pasja do zbierania kamyków we wzorki
Szybko podchwycili to znajomi i każdy mi donosił, co znalazł.
Do czego zmierzam… Na Estravagancy – jako jedynej plaży – znalazłam takie same muszelki, jak przywoziłam w wieku lat 6 z Chorwacji
Nie było ich jednak przy samym brzegu. Znaleźć je można było tylko tu, przy prawej stronie plaży:
Jeśli chodzi o plażowanie – to było na tyle. Nie powiem, że zebraliśmy się szybo, ale upał i słońce prosto w twarz dawało się bardzo we znaki. Koło 15:00 (albo i wcześniej) obraliśmy kierunek Orebic.
Przed nami jeszcze „tylko” podjazd do góry. Myślałam, że zjechać będzie prościej niż wjechać i już sobie wyobrażałam te mijanki z ludźmi zjeżdżającymi z góry…
. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy okazało się, że podjechaliśmy do góry w mgnieniu oka, bez żadnych problemów. No i mijanki nie było… ufffff .
Jeśli chodzi o Estravagancę, dla nas to była plaża na raz. Nie urzekła mnie na tyle, żeby tam wracać, pchać się na dół, a potem do góry po zakrętach tylko po to, żeby posiedzieć we względnej samotności. Piszę "względnej", bo na Dubie potrafiło być mniej ludzi niż tu.
Wracając z plaży do domu trafiliśmy na KOLOSA
Zaraz znaleźliśmy sobie miejsce do postoju i dawaj oglądać. W końcu taaaaaaki duży wycieczkowiec to nie jest codzienny widok, szczególnie w Warszawie
W związku z tym dłuższą chwilę obserwowaliśmy, gdzie on tam się wcisnął, dlaczego stoi i jak na niego dostają się ludzie.
Statek linii Holland American Lines (potem spotkamy go jeszcze gdzie indziej)Przywiózł ludzi na Korculę, a że do portu by się nie zmieścił, to stanął na środku…… a pasażerowie dopływali na Korculę w takich „kapsułach”Ok, starczy tego podglądania, zbieramy się na obiadek. Po powrocie okazało się, że w apartamencie czeka na nas niespodzianka
Pyyyyysznne ciasto od Pani Babci właścicielki apartmana
Ale to było dobre, mówię Wam – poezja. Na kruchym cieście, z owocami, z kruszonką – MEGA świetne
Poza tym, że się obżarliśmy, to jest to strasznie miły gest, że o nas pamiętała, że poczęstowała. Eh, jak ja kocham Chorwatów
Jak już się żeśmy najedli, czas ruszać dalej – szkoda dnia. W zapowiedzi odcinka pisałam o przechodzeniu na drugą stronę mocy. Mieliście rację, chodziło o „zatunelowy” Peljesac. W końcu trzeba zobaczyć, jak tam jest, czy rzeczywiście nas wmontuje w ziemię, gdy przejedziemy tunel?
Odpalamy GPS, czas
start.
trochę poganiałam ekipę, bo chciałam zdążyć na zachód słońca Czy nas wmurowało w ziemię? Myślę, że zdjęcia powiedzą za mnie.
Oj tak, tego mi było trzeba do pełni szczęścia
Btw. W trakcie rozpływania się nad widokami, przemknęło obok nas auto na chorwackich blachach z naklejką cro.pl Po nacieszeniu oczu, duszy i zapełnieniu karty pamięci w aparatach, ruszyliśmy dalej. Kierunek
Trstenik.
Przyznam, że droga robi wrażenie. Piękne widoki, ale jest dość wąsko, choć przy takim zachodzącym słońcu miałam w d…pie przepaście
Jak umierać to w Cro
Potem jakąś już naprawdę wąską dróżką zjeżdżaliśmy do Trstenika. Po drodze mieliśmy niestety wątpliwą przyjemność węchową i wzrokową patrzeć na skutki pożaru. Przykre widzieć ile terenów pożar strawił. Budujące natomiast było to, że już natura zaczęła się odradzać i gdzieniegdzie odbijały zielone listki.
Przespacerowaliśmy się po mieście, wygłaskaliśmy kota, który się do nas przykleił i zgodnie stwierdzieliśmy, że to super miejsce. Cisza, spokój, ładna plaża. Pan Kierowca do tej pory jest zachwycony, a jak jeździliśmy gdzieś i z góry patrzyliśmy na Trstenik, to mi zawsze kazał cykać foty
A propos fot…
Ktoś sobie miejsce trzymał na kolejny dzień… Wiecie, czego zazdroszczę mieszkańcom Trstenika z pierwszej linii domów? O każdej porze dnia i nocy mogą sobie przejść 5 kroków, wskoczyć do morza i potem wrócić do domu. Tego mi w tegorocznych wakacjach trochę brakowało.
Potem powrót do Orebica już inną drogą i planowanie dnia kolejnego przy napojach z %
Co w następnym odcinku?
- sprawdzenie naszej kondycji
- szukanie kamienia z obrazka
- powrót na obsikany teren
- chęć obcowania z tradycją
Do zobaczenia