Bajka z morałem.
Właściwie to nie jest żadna bajka, tylko święta prawda, ale "bajka z morałem" ładnie brzmi.
Wracałem kiedyś późnym wieczorem do domu - oczywiście metrem, bo autobusy już nie kursowały. Do dziś nie wiem, dlaczego zachciało mi się przeprowadzić pewien głupi eksperyment. Wyjąłem przypadkowo bilet do metra z kieszeni, w której miałem bilety już zużyte.
Eksperyment polegał na tym, żeby do dziurki otwierającej bramkę włożyć tenże zużyty bilet i zobaczyć, co się stanie. Nigdy jeszcze tego nie robiłem, a że czasami opanowują mnie ciągotki do badań naukowych, śmiało umieściłem bilet w stosownej szparce. Szurnęło, gwizdnęło tak jak zwykle i o dziwo bramka się otworzyła. Jakaś awaria, czy co - pomyślałem inteligentnie - i całkiem spontaniczne przekroczyłem barierkę, która zdecydowanie zamknęła się za mną.
Co tu teraz robić? Nie będę przecież wracał pod prąd, przeskakując w dodatku barierkę. Zdarza się co prawda, że ten i ów przeskakuje, ale po pierwsze nie w tą stronę, a po drugie tylko wtedy, gdy programowo walczy z wyzyskiem biednych ludzi przez władze miejskie każące płacić im za przejazd. Przeskakiwać ją w kierunku przeciwnym może więc tylko całkowity idiota. Machnąłem więc ręką myśląc, że to przecież pierwszy i ostatni raz i że metro paryskie z mojego powodu nie zbankrutuje.
Wagony mojej linii kursowały co 2-3 minuty, długo więc nie czekałem. Miałem do przejechania kilkanaście przystanków. Było wpół do dwunastej, miałem więc spory margines, ponieważ metro kursuje do ok. wpół do pierwszej (w soboty nieco dłużej).W połowie drogi pociąg zatrzymał się na kolejnej stacji i wszystko wskazywało na to, że nie ma ochoty ruszyć dalej. Jakby na potwierdzenie tych pesymistycznych domysłów w wagonie pojawił się umundurowany funkcjonariusz metra o słusznym kolorze skóry i posturze boksera wagi ciężkiej, tłumacząc coś stosunkowo nielicznym pasażerom. Zrozumiałem z tego tylko tyle, że metro dalej nie pojedzie i mamy opuścić wagony. Zmęczony upałem i nocnymi zdjęciami (a w dodatku głodny) wpadłem we wściekłość, którą jednak natychmiast poskromiłem, spojrzawszy tylko na boksera wagi ciężkiej.
Po krótkiej chwili postanowiłem przejść na inny poziom, żeby okrężną drogą z dwoma przesiadkami dotrzeć wreszcie do celu mojej podróży. Jak się przekroczy bramki paryskiego metra, można przesiadać się i jeździć choćby cały dzień, więc cała moja skomplikowana podróż miała się odbyć za ten jeden trefny bilet. Jak tylko straciłem z oczu boksera wagi ciężkiej, cała wściekłość powróciła i to chyba w dwójnasób. Na domiar złego wysadzono nas z wagonów (na skutek awarii, jak się później dowiedziałem) na stacji Chatelet. W poprzedniej relacji paryskiej napisałem parę słów o tej stacji:
jan_s1 napisał(a): I na koniec dobra rada: unikajcie, jak ognia stacji Chatelet (największa stacja na świecie) - jak się nieopatrznie wejdzie, to można tam już zostać.
Na szczęście nie miałem zamiaru wydostawać się na powierzchnię (bo i po co?), pokonawszy więc wielką, jak mi się zdawało ilość długich korytarzy, schodów w górę i schodów w dół, trafiłem na właściwy peron. Pierwsza przesiadka poszła pomyślnie, drugiej nie było. Nie można wsiąść do pociągu, którego nie ma. Akurat metro na tej linii przestało kursować (godzina była 0:20). Nie pozostało mi więc nic innego, jak zanurzyć się w nocny Paryż i odbyć zdrowy 4-kilometrowy spacer.
Nie zostałem napadnięty, bo gdybym został, nieszczęśliwy napastnik, będąc już w szpitalu, zachodziłby w głowę, dlaczego ci przybysze ze wschodu są tacy zdeterminowani i agresywni.
Nie ma żadnej przesady w znanym powiedzeniu, że podróże kształcą. Wykształciły i mnie, choć nauka kosztuje. Nigdy nie otrzymam odpowiedzi na pytanie, czy gdybym wsadził w dziurkę normalny, ważny bilet, spotkałoby mnie to wszystko. Jeśli niekoniecznie z pobudek etycznych, to przynajmniej ot tak, na wszelki wypadek lepiej w życiu wystrzegać się oszustwa.