Koniec kanałów, wypływamy na jezioro Jagodne, w końcu można podnieść maszt, rozłożyć żagle i wyłączyć katarynę.
Niestety nie jest nam dane długo cieszyć się żeglowaniem.
Kolejny raz robi się granatowo.
Gdzieś daleko a potem coraz bliżej słychać grzmoty.
Po raz pierwszy w życiu widzimy błyskający świetlny system ostrzegawczy .
Żagle oczywiście mamy już złożone i płyniemy na silniku do najbliższego pomostu.
Właściciel pomostu odbiera od nas cumy i ....zaczyna padać.
Nie pozostaje nic innego jak skorzystać z Cyca.
Wszak nie od dziś wiadomo że to najlepsza i w pełni bezpieczna metoda sztormowania.
Ulewa mija dość szybko jednak jest późno, chłodno a my stoimy w bardzo ładnym miejscu, nie mamy ochoty nigdzie się stad ruszać – zostajemy na noc.
Po burzy widzimy jacht spływający do brzegu – niestety robi to za późno, nie wiemy co się z nim działo w czasie burzy ale ma złamany maszt .
Prawdopodobnie przegapił ostatni moment na złożenie żagli i takielunek nie wytrzymał naporu wiatru.
Dobrze że ludziom się nic nie stało.
Mazury to naprawdę groźny akwen.
Do wieczora jeszcze chwila – cóż robić?
A no trenować, łowienie oczywiście.
Z tych połowów nic nam nie wychodziło, to było raczej moczenie kija niż wyciąganie ryb.
Nawet jeśli jakaś mała ryba przypadkiem znalazła się na haczyku – natychmiast była wrzucana do wody.
Nagle....niespodzianka.
Co to znowu koło nas płynie a ....może jedzie?
Gusia, to znowu pojazd dla Twojego Toma