30 sierpnia 2009; Podróż; Zwiedzanie Bratysławy
Budzik dzwoni planowo. Otwieram oczęta i jestem świeżynka
Szybciutko się zbieramy i czas wyjeżdżać. Zadaję pytanie, na które znam odpowiedź: "Przykleiłeś Cro.pl na Corsika?" Odpowiedź, choć ją znam, mnie nie zadowala. Następują poszukiwania. Zostaję podstępnie oskarżona o sabotaż. Po wczorajszych występach solowych składam postanowienie ... żadnych kłótni. Dygresyjka - wyznajemy zasadę, kto się czubi...
kłócimy się non stop i o wszystko, tzn. tak to wygląda z zewnątrz, wewnątrz, my po prostu dyskutujemy i wymieniamy poglądy. Czasem gwałtownie. Tłumaczę jak komu dobremu "Dobra jedziemy bez", serce mi krwawi, ale ja już chcę jechać. Art się nie poddaje. Szuka i szuka. Na nic to. (Znalazła się po powrocie
) Smutno mi troszkę
Jednak po chwili nachodzi mnie głęboka myśl ... kierunek Chorwacja.
Nasza trasa pierwszego dnia:
Poznań - Kórnik - Śrem - Gostyń - Rawicz - Wrocław - zjazd z autostrady na Krapkowice - Głubczyce - Krnov - Opava - Novy Jicin - Vsetin - Dubnica - Bratysława.
Wybraliśmy trasę przez Czechy, bo zostało nam trochę koron z czerwcowego wypadu do Pragi i postanowiliśmy zrobić jakieś zakupy, czytaj "nakupić browarów za całość". Nie polecamy tej trasy przez Czechy, długo, powoli. Ale po kolei.
Trasa z Poznań - Wrocław - lotem błyskawicy i to nie dlatego, że ile fabryka dała. Droga była fantastycznie pusta.
Niesamowite. Przejazd przez Wrocław bez problemu - też miłe zaskoczenie.
Za Wrocławiem na autostradzie ja siadam za kółkiem, a jestem zielony głąb, prawko mam 2 tygodnie. Nie prowadziłam często Corsika, bo podreperowywał zdrowie przed wakacjami. Jednakże bardzo chciałam jechać choć trochę. Dumna byłam na tej autostradzie jak bąk. Jechałam aż do granicy z Czechami. Przeżycie ogromne. Na szczęście w niedzielę rano ruch niewielki.
Wjeżdżamy do Czech i słyszę "Zwolnij, dziuuuuuury, ogromneeee". Jedną ominęłam, dwóch następnych nie potraktowałam tak obcesowo. "Kobietoooo, zatrzymaj się, dziuruuuury, ogromneeee". Zatrzymuję się, "Dlaczego ich nie ominęłaś?" - pada dość zasadne pytanie. "Przecież jedną minęłam, one były wszędzie". Art obchodzi auto i wtedy pada złowieszcze "Zgubiłaś kołpak". Na co ja nieco beztrosko - "Może leży tam przy dziurach". Poszedł szukać. Kołpak grzecznie leżał.
Jedziemy dalej, Corsika dosiada jego Pan i tak dojeżdżamy do Bratysławy. Po drodze raz zatrzymuje nas słowacka policja, ale nawet nie chcą dokumentów. Oglądają sobie tylko nas na wideo rejestratorze i mówią, że możemy jechać.
W Bratysławie na pole namiotowe przy Zlatých Pieskach trafiamy jak do siebie (niech żyje GoogleEarth). Po uiszczeniu opłaty 14,80 - wjeżdżamy na pole. I co to jest? Camping czy wysypisko. Syf i śmietnik.
Znajdujemy skrawek prawie trawnika pomiędzy camperami. Dlaczego tu tak brudno?? Odpowiedź: dzień wcześniej była impreza rastafariańska "Pożegnanie lata". Koncert i mnóstwo wielbicieli reggae. Zapach zioła w powietrzu. Na szczęście zarówno zapach, jak i wyznawcy się ulatniają. Szybko idziemy zwiedzać miasto, jak wrócimy będzie ciemno. Nie będzie widać śmietniska.
Szwędamy się kilka godzin po mieście.
Pan Kanalarz - sympatyczny typ
Ja jestem głównie zainteresowana obiadem. Zjadamy gulasz popijając go Zlatým Bažantem. Mniammmm.
Idziemy na zamek. Nie powala i w remoncie.
Widok na Dunaj - cóż... komuniści blokami umieli zepsuć każda panoramę. Do tego Stare Miasto przecina estakada z trasą szybkiego ruchu. Uliczki Starego Miasta sympatyczne, ale widzieliśmy już tyle ciekawszych miast i miasteczek na południe od Polski.
Człowiek - orkiestra
Zmęczeni i nieco zawiedzeni jedziemy spać na wysypisko. Na szczęście sanitariaty zdążyli sprzątnąć. Zasypiamy szybko.
W nocy budzą nas kroki przy namiocie i wołanie: "Štefan, Štefan!!!". Nie odpowiadamy, więc nocne marki zdradzają chęć sprawdzenia osobistego, czy nie chowamy gdzieś Štefana. Art odpowiada więc przytomnie "Tu neni Štefan". Jak neni, to neni. Spokojnie śpimy do rana.