7 września 2009 Korčulańskie koty
Dziś jedziemy na Korčulę. Krótki spacer po Orebiču.
Wsiadamy do taksówki. Mnie urzeka napis:
Korčula bardzo się nam podoba. Mnie chyba nawet bardziej niż Dubrownik. Jest niezwykle klimatyczna, sympatyczna, dobrze się tam czułam. Szwendamy się po uliczkach zakamarkach, patrzymy pod nogi, zadzieramy głowy. Robimy sobie zdjęcia
Fotografujemy wszystko, ale najwdzięczniejsze są korčulańskie sierściuchy. Znajdujemy uliczkę, którą można nazwać kocią. O tym, że jest to królestwo koteczków świadczy nie tylko ich liczba, ale także zapach...
"Widziałem koteczka"
Piknik pod kościołem, państwo jedli jajka na twardo...
Oglądamy Peljesac z perspektywy wyspy.
Siadamy przy piwku. Po wczorajszych eksperymentach z kolacją, wiemy jedno, zjemy u Pana Kamarda
. Zaopatrujemy się w Lavandinę Kupkę w Aromatice. Już nie mogę się doczekać, kiedy się położę w wannie i będzie mnie otaczał zapach lawendy. Wtedy jeszcze nie wiem, że przyjdzie mi poczekać na to aż do wiosny...
W drodze powrotnej robimy w Orebiču zakupy w Konzumie. Po wyjeździe z Orebiča zatrzymujemy się na punkcie widokowym, niektórym się wydaje, że pozują
Po powrocie plażujemy i gonimy parasole
U Pana Kamarda witani jesteśmy jak stali bywalcy
. Oczywiście zamawiamy białe wino
. Art wcina pyszne mięsko, ja makaron z krewetkami. Krewetki podane są w pancerzykach i z wąsami, więc jestem upaprana po pachy, grzebię łapskami w makaronie. Czy muszę pisać, że było obłędnie?
Wieczorem oglądamy w telewizji jakiś film. Bardzo podoba nam się tłumaczenie. Bohater rzuca brzydko "shit", a na dole ekranu pojawia się napis "Sranje". Słowo to wchodzi do naszego języka codziennego
I tak lingwistycznie kończymy dzień.