31 sierpnia 2009, Witaj Chorwacjo
Wstajemy szybko. Śniadanie na kolanie. Zwijamy się i spadamy. Zarządcy pola zabrali się za sprzątanie chlewu. Trasa dnia drugiego
Bratysława - Rajka - Moson Magyrovar - Csorna - Szombathely - Kormed - Redicis - Landava (objazd autostrady) - Mursko - Cakovec - Zagrzeb - Starigrad Paklenica
Z Bratysławy szybko docieramy do granicy z Braćmi Madziarami. Wkraczamy do kraju niezrozumiałych wyrazów. Za granicą Węgrzy spokojnie pozwalają zjechać na pierwszym zjeździe w Rajce, bez wpadania na autostradę.
Spokojnie jedziemy sobie po kraju płaskim jak stół. Próbuję czytać nazwy miejscowości, ale z reguły kończy się na pierwszej sylabie. Droga 86 nader nam się podoba. Naczytałam się straszności o dziurach, a tu... my to mamy dziury, te ichnie to nam do pięt nie dorastają. Owszem tak około 30 km przed Redicis, tam gdzie zaczynają się pagórki (te wszystkie trzy węgierskie pagórki), zaczynają się też tzw. ubytki. Ostatni odcinek wleczemy się nieco za tirami.
Tankujemy w Csornej. Jest mały problem z dystrybutorem gazu, miły Pan z obsługi próbuje coś mi tłumaczyć. Patrzę na niego z cielęcym wyrazem twarzy, okraszając cielaka uśmiechem, nie wiem, co do mnie mówi, ale w sumie brzmi dość ładnie.
Na szczęście się udaje i Corsik natankowany.
Wjeżdżamy do Słowenii. Sprytnie omijamy drogą cestę, przejazd zajmuje nam 8 minut, i.... już jesteśmy w ogródku!!!! Dobar dan, Pan bierze paszporty, oddaje po 5 sekundach, hvala, dovidenja. Jesteśmy. Wpadamy na autostradę i jedziemy.
Dojeżdżamy do Zagrzebia i tu ZGRZYT. (Wcześniej z wrażenia, że już jesteśmy, zapomnieliśmy wymienić nieco euro na kuny). Jedziemy więc autostradą, nie przejmuję się, że nie mamy gotoviny, bo kartica da radę. Podjeżdżamy do bramki. Brzydki Pan nie chce przyjąć karty, podobno nie działa terminal, a bramki tylko dla plastików nie widzieliśmy. No nic ma być 3,99 euro. Próbuję znaleźć drobne, Pan mówi "No cents, no cents". Dajemy 5 euro w zamian dostaję 5 kuna. 2 kuna za mało, ale nim się zorientowałam, byliśmy już za bramką. Jestem wściekła, zła, rozżalona, wkurzona. Idiotka jedna, tyle się naczytałam, że rżną na tych bramkach, że trzeba znać kurs euro-kuna. I dałam się wpuścić w maliny jak głąb jakiś. Jest mi bezbrzeżnie smutno. Zła jestem na siebie - wielka znawczyni - i na dziada w kasie - cholerny oszust. 2 kuna ??? Na co on kurna zbiera, na waciki. No tak ziarnko do ziarnka... Mam zły humor przez kolejnych kilkanaście minut. Jak ja mu wymyślam - obraziłam całą jego rodzinę, tak ze trzy pokolenia wstecz. Jednak się uspokajam, jestem w Chorwacji, jest cudnie i jedno bydlę nie popsuje mi wakacji. Brzydko proszę Pana, bardzo brzydko.
Na najbliższej stacji wymieniamy troszkę euro, żeby mieć i już. Droga mija szybko, jestem podszyta zwierzęciem futerkowym tchórzem zwanym. Art proponuje mi przejęcie steru, ale się wymiguję zmęczeniem.
Robię mnóstwo fotek autostrady, by pokazać jakie Chorwaci mają autostrady. /nie będę tu ich wstawiać, bo jakości są słabej, a jak wygląda autostrada chorwacka każdy widzi
/
Bawię się aparatem w moim ulubionym tunelu Sv. Rok.
Dojeżdżamy do kempingu Pisak w Starigradzie Paklenicy. Zamierzamy tu spędzić jedną noc. Podoba nam się, ładny, zacieniony, głównie Niemcy w kemperach, sanitariaty czyściusieńkie, mieli nawet specjalne chusteczki w kibelkach do dezynfekcji klapy sedesowej. Do morza kawałeczek, plaża przyjemna. Okolica podoba nam się tyko trochę. Nie jest brzydko, nie nie. Po prostu nie tak. E tam, nie umiem tego uzasadnić. Jest tam trochę jak nad jeziorem, a nam się chce inaczej.
Teraz szybko coś zjeść. Atrakcja wieczoru to zupka z kubka, więc rozstawiamy turystyczną butlę z gazem. Czekamy aż woda się zagotuje, co długo trwa. Zaglądam do rondelka, a tam malutkie bąbelki. Chcę podkręcić ogień i wrzeszczę "Zgasło mi". Art wstaje, mina zdegustowanego światowca mówi "Babo, babo, wszystko popsujesz". Kręci i sapie. Pytam, o co chodzi. "Gaz się skończył". Rżymy jak wariaty. No to zjedliśmy zupkę, pyszna była. Przejechała się kuchenka na wakacje. Przecież nie będziemy szukać zapasowych naboi. A pytałam, czy jest wystarczająco dużo gazu, pytałam... Wariant zapasowy: sucharki, dżem, pasztet i żółty ser (cały nasz prowiant to jeszcze: dwa opakowania makaronu i dwa sosy do owych oraz dwie zgrzewki wody
i troszkę (troszkę jest pojęciem względnym) czeskiego piwa, a także placek mamy zwany murzynkiem - zawsze zabieramy go na wakacje, bo jest jadalny i po 10 dniach). Przeżyjemy. Miałam ochotę na herbatę, ale daję udobruchać się piwem.
Oczywiście idziemy umoczyć dupska w Adriatyku. Woda zimna. Siadamy na plaży i podziwiamy zachód słońca.
Jesteśmy raczej szczęśliwi.