Ja to liczyć nie umiem, to jest przedostatni odcinek, jeszcze Was pomęczę, a co
14 września 2009 Żegnaj Chorwacjo! Ja nie chcę spać pod namiotem!!!!!
Wstajemy o 6. Art próbuje się dowiedzieć, jak mogłam spać w takim hałasie. Nie wiem, o co mu chodzi. (Ostatnio podobno w nocy była nad Poznaniem ogromna burza, waliło ponoć potwornie, piorun uderzył w coś niedaleko nas, podobno aż zatrzęsło - podobno, Art mi tylko opowiadał
).
Wyjeżdżamy, Chorwacja żegna nas chmurami i deszczem. Jedziemy, jedziemy, jedziemy
. Gdy wyjeżdżamy na autostradę w Sestanovcu powoli wstaje słońce nad czarnymi chmurami - niesamowity widok - Mordor w Chorwacji.
Za wcześnie zjeżdżamy z autostrady i snujemy się nieco za długo bocznymi drogami. Ja tam jestem zadowolona, bo lubię takie lokalne klimaty. O 11.30 przekraczamy granicę.
Już od rana słyszę, że szukamy jakiegoś kempingu na Słowacji. Próbuję delikatnie dać do zrozumienia jest dość chłodno i wolałabym spać pod dachem. Art kombinuje, a może tu, a może tam, a może w okolicach Małej Fatry -"Pamiętasz, tam koło Martina był jakiś kemp". "Nic nie pamiętam", dalej lawiruję, żeby jakoś ten namiot oddalić. Napomykam, że chłodno, że może bungalow. Niestety Art jest typowym mężczyzną (i całe szczęście) i nie umie czytać między wierszami, brnie w ten namiot, nieświadom, że podpalił już lont i wybuch jest kwestią czasu.
Do tego wszystkiego robię się głodna i muszę tam, gdzie król piechotą chadzał. Proszę więc kolejny raz, "Zatrzymaj się, bo ja muszę". Słyszę "Za chwilę będzie stacja, zjazd, zatoczka". Po dłuższej (jakieś 50 km) chwili zwodzenia mnie, lont się kończy. Spuśćmy zasłonę milczenia na ten raczej żenujący akt.
:D
Zostaję udobruchana smażonym syrem, kofolą, toaletą
. Pozostaje jeszcze kwestia noclegu, wraz z końcem lontu, zakończyłam delikatne napominanie i zdecydowanie odmówiłam spania pod namiotem. Powiedziałam, że wolę już w aucie. No na kimś musiałam wyładować frustrację związaną z końcem wakacji... Biedny Art.
Artowi jedzie się świetnie, wcale nie chce się zatrzymywać. Przekraczamy granicę Polski o godzinie 20. Wcześniej jeszcze zakupy w Czechach (Art jest bardzo zadowolony, bo ma karton piwa, a ja mam lentilki).
Art nadal utrzymuje, że jest w świetnej formie. Jednakże ja zaczynam nalegać na odpoczynek. Nie podoba mi się, że jedziemy już 14 godzin z jedną długą przerwą, tłumaczę, że już dawno mu koncentracja poleciała. Art w końcu przyznaje mi rację. Zaczynamy szukać jakiegoś spania i co się okazuje, że albo hotel, albo motel dla tirowców. Znajdujemy nawet jeden motel wyglądający przyzwoicie, Art idzie na zwiady, ale wraca zniesmaczony. "Nie zabiorę cię w takie miejsce" - słyszę. Próbuję się dowiedzieć, co tam się wyrabiało, orgie jakieś, ekscesy. No niby nie, ale nie, bo nie.
Proszę więc żebyśmy podjęli jakąś decyzję, bo już ciemno, ja jestem zmęczona i wiem, że Art też jest zmęczony. Lont zaczyna się tlić. Wjeżdżamy do Katowic. Spuszczam zasłonę
:wink:.
Domagam się spania na pierwszej lepszej stacji benzynowej. Pierwszy napotkany BP nasz. Idę umyć zęby, zawijam się w śpiwór i zasypiam.
Wcześniej jeszcze ustalamy, że skimniemy się dwie-trzy godzinki. Jest 21.30. Żeby poprawić humor Artowi, który ma wyrzuty sumienia, że muszę spać w aucie, powtarzam, że taki nocleg to jest Nowa Przygoda, bo to mój pierwszy raz... i naprawdę mi się podoba, że też nigdy wcześniej nie przyszło nam do głowy spać w aucie