napisał(a) mahadarbi » 07.08.2010 23:36
Żeby chwilowo zakończyć kwestię żółtego paskiego sira (sic!) dodam, że w dniu trzecim pobytu udaliśmy się do trzeciej, i ostatniej, restauracji na mapie Mandre. Tym razem poszliśmy do Andelki (z którą notabene korespondowałam dwa tygodnie, ale nie wybrałam tej kwatery), która oprócz apartmani posiadała na dole konobę - Laterna jej nazwa brzmi (co za beznadziejna nazwa, kojarzy mi się brzydko
) Tuż za portem, za ogromną trampoliną idziemy tak, jak droga prowadzi i zachodzimy na kolację właśnie.
To zdjęcie z ich strony www.
Zamawiamy tym razem półmisek ryb i owoców morza dla dwojga ze stałą ilością białego domaci wina
To wszystko jest smaczne, ale nie powala. Po recenzjach kulinarnych z trzech dni wiemy na pewno jedno - Porat.
Andelka ma za punkt honoru fakt, że na jej posesji znajduje się tor do gry w bulle. Dzieciaki mają wielką frajdę, a rodzice mogą wreszcie w spokoju przełknąć kęs kolacji
Spostrzeżenie, które mnie powaliło po tych trzech dniach (oprócz dzikich tłumów naszych) to to, że wyspa jest absolutnie familijna. Nigdzie dotąd nie widziałam tylu młodych małżeństw z berbeciami! Z wózkami, ze spacerówkami, z noworodkami, z niemowlakami, masa, masa rodzin z dziećmi! I jakoś mimo wszystko spokojnie, bez krzyków, bez scen. I już nie wiem, czy to magia Mandre czy dzieci wyjątkowe...
Ostatnio edytowano 10.08.2010 14:47 przez
mahadarbi, łącznie edytowano 1 raz