Poniedziałek, dzień trzeci (5 lipca 2010)
Pierwsza noc bez gorączki i koszmarów. Idzie ku lepszemu, będzie dobrze! Urlop na Pag wyznacza mi liczenie dni bez gorączki lub mierzenie gorączki.
Znowu wstał piękny dzień. Moje słońca świecą tak samo mocno
Dziś wietrznie. Może tak na Pag tym razem? Celowo odkładam sobie ten kierunek na później. Może dziś już pora? Jedźmy. Zostaniemy tam na plaży. A jak będzie beznadziejnie poszukamy czegoś innego. Chcę Nadię wymoczyć w wodzie ile się da, chcę wierzyć, że 'morie' zdziała cuda. Na zwiedzanie przyjdzie czas, przecież i tak ze wszystkim zdążymy, to nie Dubrownik
Po drodze zatrzymujemy się tam, gdzie cały świat Tak, to Pag.
Wjeżdżamy do miasta, kierujemy się na plażę i... o Jezu... ludzi jak stonek, nie ma gdzie wsadzić nogi!!! Wygląda to dramatycznie. Jak można tu siedzieć? Tak jedno na drugim?! Ano można... Nadia nie ustępuje a mnie już rozbolała głowa. No ale ona musi i już! No dobrze, ale tylko na godzinę. Góra!!!
Kiedy lawirujemy wśród stosu ręczników, materacy, wiaderek, konewek, namiotów, parasoli, dmuchanych krokodyli, delfinów, by na kogoś nie nadepnąć, nie wsadzić kija od parasola w nos lub w oko, słyszę nagle tuż nad uchem: - Rysiek, kurwa mać, weź mu coś powiedz, bo sika do butelki i polewa dzieci! (wystrojona w biżuterię paniusia, spalona na wiór, tak o swoim zafastfudowanym, na oko 6-letnim synku). Chryste! Witamy w domu. O nie, nie zamierzam tu siedzieć ani minuty!!! To nie na moje nerwy! Nadia jednak upiera się, żeby wejść do wody. Dobrze, ale tylko sekunda i uciekamy, gdzie pieprz rośnie!!! Z tego przerażenia nawet nie zrobiłam zdjęcia
Uff, uciekliśmy. Udało się wyjechać z tej masakry. Ale jeszcze tu wrócimy. Pozwiedzać, tym razem.
Nie wiedząc, że można od razu przez Bosanę wzdłuż wybrzeża, wybieramy tę samą, okrężną drogę i decydujemy, że tym razem zjedziemy na Sv.Duh, ale wybierzemy drogę w prawo (czyli dokładnie tę do Bosany i w kierunku Pag-u). No ale olśniło nas później, choć jeszcze tego dnia. Cel: szukamy tej naszej plaży. Skręcamy przed Sv. Duhem w prawo i czujemy się, jak na... Marszałkowskiej. Sznur samochodów (naszych przeważnie a to za nami, a to z naprzeciwka. Dróżka wąska, polna, choć dobrze ubita. Trudno się zmieścić, kiedy jedzie jakieś auto od Bosany, lepiej stanąć i go przepuścić.
Kurz sięga nieba. No i odkrycie - góry! I to jakie wysokie! Skąd one nagle wyrosły po lewej stronie?! Niebywałe... Kiedy zjeżdża się w dolinkę do Kolan i później, kiedy wyjeżdża na prostą w kierunku Novalji lub Pag-u, w ogóle ich nie widać! Jest płasko jak na mapie. A tu, proszę?! Oto kolejny dowód na to, że wyspa jest zaskakująco nieprzewidywalna. Sv.Vid pięknie góruje nad autami (a nasze błyszczy w słońcu
Jedziemy i szukamy 'tej naszej'. Tym oto sposobem dojeżdżamy do Sv. Marija. I bez znaku można wpaść na trop, że to kolejne zagłębie rodaków. Po jednej i po drugiej stronie drogi ze 30 aut (z czego 26 naszych, Śląsk, Polska Zatrzymujemy się na chwilę. Ku mojemu zdziwieniu wcale nie ma nas tam na dole tak dużo. Rozpierzchli się gdzieś, to znak, że jest tu masa innych zatoczek. Popatrzmy...
O ta na przykład, na prawo od tej zajętej, nie jest zła.
Zejście dość strome, ale na dole już całkiem znośnie.
To co, zostajemy? Tak. Nie będziemy nic już szukać. Jest samo południe. Bez przesady. Mamy towarzystwo. Po prawej i po lewej, kto? Oczywiście, nasi! Ale w miarę spokojnie. Przynajmniej nikt nie sika do butelki ;-P Trudno, musimy się wysilić, żeby znaleźć tę naszą, to pewne.
Mała społeczność żyje wydarzeniami z wody. Co chwila urocze rodzeństwo nurkuje przy brzegu w masce i wyławia jeżowce! Co jest ewenementem na Pag-u akurat, bo tu one nie występują. A w tej zatoczce, owszem. Więc rodzice, i sąsiedzi rodziców i jeszcze ci po lewej, żyją wydarzeniami osobliwego połowu. Woda genialna, cieplusieńka, i rzeczywiście coś w tym jest, że u nas jest nieporównywanie chłodniejsza. Wszędzie indziej jest cieplejsza.
Ponieważ słońce często zachodzi za chmurki (co jest akurat dużo przyjemniejsze niż ten męczący non stop skwar) przedłużamy czas lenistwa do 3,5 godzin. Nadia nie jest zmęczona, jest w sam raz. Ale kiedy zasypia, kiedy już żegnamy się na zawsze z sąsiadką Sv. Marija - mam plan. Wracając w kierunku Sv. Duha zrobię rozeznanie metr po metrze, centymetr po centymetrze (Nero, gdzieś Ty robił te obłędne foty, myślę sobie...), by odkryć coś tylko dla nas, coś bez towarzystwa, coś absolutnie bajecznego! I tak sobie jechaliśmy. I ja co chwila schodziłam nisko, niżej, i węszyłam węszyłam...
... i wyżej, i też węszyłam...
... i znowu niżej... O, fajna dróżka!
Coś mi mówiło, że jestem już blisko...
Widok mi bardzo odpowiadał...
Nagle moim oczom ukazała się ona! No ale była chyba już zajęta
Genialna, ale zobaczmy co jest za nią..
Niee no, jesteśmy na miejscu!!!
No nie odpuszczę jej! Jakiś naprędce robiony namiot ze starych płócien trochę dalej, no ale przecież nie zawłaszczymy go dla siebie...
Nie ma mowy, to miejsce jest nasze!
Wygląda na to, że mamy swój adres na resztę urlopu