Canazei (camping) ciężko szpilkę wcisnąć w miasteczku – jakieś zakazy ruchu porobili od 16, ale zakładamy, że w lecie i w weekendy, bo innej drogi przejazdu nie ma.
Jesteśmy już na 1400, a droga ciągle w dół i w dół – Pozza di Fassa – podobnie, Moene mijamy tunelem – za pierwszym zaraz a rondzie w prawo i kolejna przełęcz przed nami Passo di S. Pellegrino (1918) (z winem mi się kojarzy).
11km ciągłego podjazdu prawie bez zakrętów – jesteśmy. Mała kapliczka, kilka hoteli – prawie zupełnie wymarłe miasteczko – dwa campery czegoś więcej trzeba? Jedynie pogody, bo mocno się popsuła pod wieczór. Stoimy na dużym parkingu za wioską przy kapliczce.
Wokół dziko pasące się konie i samowolnie puszczone krowy dzwonią dzwonkami, a zapach niesie się i niesie.
Przełęcz otoczona jest głównie trawiastymi pagórkami, choć i jakieś skałki się znajdą. Najpierw spacerujemy potem już uciekamy przed deszczem. W międzyczasie przełęcz praktycznie się zasnuwa, camperki znikają. Wracamy z kilometr do wioski – jest placyk o i camperki się znalazły.
Otaczają nas chmury, góry i wszechobecna ciiisza. Z rzadka przejedzie jakieś auto, ludzi brak- ledwie jeden czy dwa hotele o tej porze roku oferują noclegi. Kołysani szumem wiatru, błyskami rozświetlającymi pobliskie góry zasypiamy (46.22728, 11.47084) jeszcze nie wiemy, że jutro…