Najpierw nas zestresowali, a teraz dodatkowo nawigacją przeciągnęła nas takimi drogami po kolejnym miasteczku, że ludzi się za głowę łapali widząc nas na początku sjesty. Drogi może i ok, ale ruch był taki, że zastanawialiśmy się czy gdzieś nie przycupnąć aż się uspokoi – tak tylko gdzie, jak auta już szczelnie zastawiły co się dało. Wyjścia nie było trzeba było brnąć przed siebie. Nie powiem, żeby centrum brzydkie było, ale może niekoniecznie w takich okolicznościach.
Gdzieś przed Bagheria zatrzymujemy się na poboczu na zdjęcia. Cykamy. Przed nami zatrzymał się Włoch piaggio z cytrynami. Dosłownie rzuciliśmy tylko na nie okiem. Nie minęła minuta, ktoś puka w szybę – pan przyniósł nam cytryn ile mu się w koszulkę zmieściło. Szok, to dla nas?? Si si, kiwa głową. Nie będziemy tacy, czymś się odwdzięczymy i my . Nawiasem mówiąc cytryny przez podróż zrobiły się lekko żółtawe z totalnie zielonych. Dwa miesiące później zjedliśmy ostatnią – nic, totalnie nic im nie było…. Spróbujcie sklepową tyle czasu w domu przetrzymać.
Dalej droga znów wybrzeże/plaża, tory, droga ehhh choć se z góry na morze popatrzymy. Od czasu do czasu drogę umilają nam torre koło, których jest na tyle szeroko, że można się zatrzymać. Jesteśmy coraz bliżej Palermo to i ruch się zwiększa. Wybrzeże jest ładne postrzępione, ale bardziej nadaje się do przejechania niż typowego plażowania (no chyba, że komuś uda się znaleźć przejazd prze tory).
Przed nami Capo Zafferano i wiodąca wzdłuż nabrzeża malownicza droga. Teraz pozostaje nam tylko odpocząć. Dogodne miejsce znajdujemy w Aspra (38.105841,13.499799). Parkujemy wzdłuż drogi i wskakujemy do wody. Plaża może nie jest jakaś wielka, ale za to z jakim widokiem. Nie dość, że maleńkie spokojne miasteczko to mamy jeszcze przed sobą cała zatokę Palermo no normalnie nie ruszamy się stąd aż wierzyć się nie chce, że jesteśmy ledwie 10km od centrum Palermo.