Wita nas rozgardiasz, gwar, ruch, ciężko się przecisnąć samochodem – ostatnie dni raczej należały do spokojnych. W Mesynie po trzęsieniu ziemi z przed ponad 100 lat (1908) i bombardowaniach wojennych nie zachowało się zbyt wiele zabytków – nie żeby ich wcale nie było, ale jak wpadliśmy w taki wir pierwsze o czym pomyśleliśmy to od niego uciec.
Do centrum jest zakaz wjazdu ciężarówkom i wyjątkowo z niego skorzystamy – skręcamy za portem w prawo i jedziemy wzdłuż torów. Po prawej stronie mamy plaże, wzdłuż upchane samochody, a po drugiej stronie drogi szczelne zabudowania. Byle szybciej, byle dalej od tego zgiełku.
Na wodzie w migoczącym słońcu kołyszą się łódki. Stajemy nad jeziorem i zastanawiamy się, która drogą je objechać. Po prawej jego stronie nad wodą widzimy domy – wyglądają tak ciekawie, że wybieramy tą (lewą)– widoczek jak z bajki.
Z promu widzieliśmy latarnie morską, spróbujemy tam podjechać. Po przeciśnięciu się wąskimi uliczkami, okazuje się, że latarni tak naprawdę jest tutaj trzy – jedna potężna, druga mniejsza i trzecia trochę słabo je przypominająca. Ta największa ma ponad 230m (niestety zamknięta) jest tak wysoka, że ciężko ją objąć w całości na zdjęciu. Druga to Faro di Capo Peloro, a trzecie niewielkiej nazwy niestety nie znamy (można na nią wejść google mówi, że to San Ranieri Lighthouse).
Stąd świetnie widać ląd – to nic, że idealnie pod słońce, ale przykładając dłoń do czoła można zobaczyć jak niewielka odległość nas od niego dzieli (w najwęższym miejscu Cieśnina Messyńska ma ledwie około 3km szerokości). Tak teraz spoglądam na zdjęcie drugiej strony – tam też gdzieś w górach coś podobnego majaczy – pan google, i już wiem – te potężne słupy służyły do przesyłu energii na wyspę – teraz można tam podobno wejść (1250 schodów ale zamknięte było)
Dla chcących zażyć kąpieli słonecznej czy morskiej są też plaże – drogi przy nich tradycyjnie szczelnie zastawione – to chyba główna bolączka całych Włoch. Jak już coś fajnego, to nawet nie ma gdzie samochodu postawić.
Mijamy zatem drugie jeziorko i wzdłuż północnego wybrzeża jedziemy na zachód. Droga jest tutaj prawie zupełnie pusta, wąska – niby na mapie mapy drogi prowadzące do morza, ale droga wznosi się i opada na przemian, a te dojazdy do morza są za….bramami. Wygląda jak by ktoś tu zrobił wielki ogródki działkowo/wypoczynkowe. Zamknął je zaraz przy drodze i czasem pozwalał mieszkańcom tam niżej wjechać (czasami droga kończyła się zaraz za bramą, a dalej już tylko schody do domów były, lub szuter).
Ten odcinek o mały włos by nas nie rozczarował, aż do momentu gdy zobaczyliśmy skręt do San Saba (38.283661,15.499523). Na końcu wioski lepszy zjazd, parking, brak prysznica, ale miejsce wygląda przyjaźnie - możliwość noclegu. Zupełna cisza, kilku mieszkańców i trochę skałek. Miejsce jak wymalowane z pocztówki.