29 lipca (piątek): Podróż do Rumunii i pierwsze wrażenia
Relacja powoli dobiega końca (wreszcie! ), opuszczamy Bałkany. Przed nami kraj, w którym Małż nigdy nie był, a ja wyłącznie w dzieciństwie, z rodzicami, kiedy jechaliśmy na wakacje do Bułgarii. Z Rumunii pamiętam głównie małe dzieci, które podbiegały do samochodu i prosiły o cukierki, Biseptol i o kawę Inkę... Takie to były czasy, koniec lat osiemdziesiątych...
Rumunia robi się coraz popularniejsza turystycznie, czytałam wiele blogów, oglądałam filmy i od kilku lat bardzo chciałam tam pojechać. Małż był początkowo sceptycznie nastawiony, głównie bał się jakości dróg. Rekonesans w Aradzie i w jego najbliższej okolicy będzie więc testem. Testem, który (mogę to zdradzić, bo i tak już zdradziłam ) Rumunia zda celująco Do tego stopnia, że dwa tygodnie później znowu znajdziemy się w tym kraju
Ale, póki co, opuszczamy Macedonię, a właściwie jeszcze Skopje:
Chyba pierwszy raz w życiu (przynajmniej świadomie) widzę drogowskaz na Ateny :
Sofia to też ciekawy kierunek:
Innym razem
Granicę przekraczamy w Preševie (Tabanovtse po macedońskiej stronie). Kolejka jest może na pół godziny. Pani w białej sukience:
biega z mikrofonem między samochodami. Telewizja chyba
Żegnamy się z Macedonią Mam nadzieję, że nie na długo... Tegoroczny plan nie zakłada, co prawda, odwiedzin, ale być może wrócimy w 2024 roku. Jestem pewna, że taki powrót nastąpi, bo to niesamowity kraj oferujący piękną przyrodę oraz zabytki i jeszcze "niezniszczony" masową turystyką. Mam pomysł na dłuższy pobyt w Mavrovie, myślę o Bitoli, Prilepie; chciałabym też wrócić nad Jezioro Ochrydzkie, może nawet do tej samej miejscówki, gdzie spotkaliśmy się z niesamowitą gościnnością i serdecznością.
Ale teraz - Serbia wita nas niezłą autostradą:
i wielkimi flagami :
Gdy "przecinamy" Dunaj, wydaje nam się, że to morze:
Przed rumuńską granicą małe utrudnienia:
Gdzieś na pograniczu:
Granicę przekraczamy przed 18:00, czyli przed 19:00 rumuńskiego czasu, tylko że takie z nas sieroty, że o zmianie czasu zupełnie zapomnieliśmy Pisaliśmy do gospodarza, że będziemy koło 19:30 Skleroza (wcześniej byliśmy świadomi tego, że trzeba przesunąć zegarki, ale za bardzo się wyluzowaliśmy ) plus zupełny brak przygotowania, to akurat w innej kwestii - opłat drogowych
Wjeżdżając do Rumunii, trzeba kupić winietę elektroniczną (Rovinietę). Obowiązuje ona na wszystkie drogi w kraju. Zupełnie nie mieliśmy takiej wiedzy, czego trochę się wstydzę Jednak zwróciliśmy uwagę na tabliczki przypominające o tym obowiązku, zaraz za granicą; zatrzymaliśmy się parkingu i szybko naprawiliśmy nasze niedopatrzenie
Kupujemy przez internet Rovinietę, a tymczasem do samochodu podchodzą dwa psiaki:
Obszczekują nas i nie wyglądają na przyjaźnie nastawione Niestety, bezpańskie psy to również problem Rumunii.
Powoli zbliżamy się do naszej miejscówki, obserwując charakterystyczne krzyże umieszczone przy drodze:
Zobaczymy ich jutro całe mnóstwo.
Po 20:00 (rumuńskiego czasu) wjeżdżamy do Aradu:
Jesteśmy umówieni z dziewczyną wynajmującego nam apartman. Nie jest łatwo trafić do celu, jeździmy w kółko, spóźniając się coraz bardziej... Kobieta czeka na nas przed nowiutkim apartamentowcem, pokazuje, przypisane do mieszkania, miejsce w garażu. Mówi tak świetnie po angielsku, że mam kompleksy Nie tylko z tego powodu - ma przepiękną sukienkę, a ja wyglądam dokładnie tak, jak się wygląda po całodziennej podróży samochodem
Mieszkaniem jesteśmy oczarowani:
Najchętniej byśmy z niego nie wychodzili, ale żołądki domagają się porządnej obiadokolacji Najpierw jednak koniecznie prysznic w czyściutkiej łazience:
Apartman jest bardzo ładny, funkcjonalny i ma wszystko, co trzeba; poza czajnikiem Widocznie Rumuni też są kawoszami, ekspres jest! Po co komu czajnik? Tylko my pijemy herbatę...
Ciekawe detale w mieszkaniu :
Najlepszy w całym apartmanie jest balkon, na którym spędzimy dwa sympatyczne wieczory:
Za dobę płacimy 53,5 euro, co nie jest może wybitnie atrakcyjną ceną, ale za takie warunki (i tylko dwie noce!) można się szarpnąć
Lecimy coś przekąsić. Na szczęście nie musimy daleko szukać - tuż obok naszej miejscówki jest sympatyczna restauracja La Pergola:
Siadamy na zewnątrz, choć jest dość chłodno, a przynajmniej mam takie odczucie po upalnym Skopje Zamawiam rumuńskie piwo Ciuc, które jednak nieszczególnie przypada mi do gustu.
Dużo lepiej wypada jedzenie - pyszny kurczak z parmezanem i genialne warzywa:
Pomidory tak dobre jak na Węgrzech
Małż też bardzo zadowolony z makaronu:
Generalnie, nasze rumuńskie kulinarne doświadczenia będą mi przypominały węgierskie posiłki w restauracjach. Dużo i pysznie! Nie mówię tu o typowej kuchni rumuńskiej, której spróbujemy dopiero, gdy wybierzemy się do tego kraju na dłużej Po prostu - cokolwiek zjemy w Rumunii (nielokalnego), będzie smaczne. Wyciągniemy więc wniosek (być może niesłuszny), że w restauracjach w Rumunii można naprawdę dobrze zjeść Natomiast trochę gorzej z cenami, te przebiją kwoty, które trzeba wydać w lokalach w Polsce.
Po pierwszej godzinie spędzonej w Rumunii (Aradzie) mam następujące spostrzeżenia na temat Rumunów: mówią świetnie po angielsku, ładnie się ubierają, kwatery są super, a dania w restauracjach pyszne
Najlepsze jest to, że pierwsza godzina spędzona w "nowym" kraju, w tym wypadku, okazała całkiem miarodajna
Oczywiście, na razie, o Rumunii to my nic nie wiemy Ale będziemy wiedzieć coraz więcej