27 lipca (środa): Kanion Matka - Krótka przeprawa przez rzekę oraz oczekiwanie na dłuższą wycieczkę, czyli jak "zabijaliśmy czas" Opuszczamy teren monastyru:
Zejście jest bardzo strome. Żałuję, że nie mam kijków:
Po jakichś 20 minutach jesteśmy na dole:
Tylko my i kacza rodzinka
Z widokiem na miejsce, gdzie chcemy dotrzeć:
Tylko jak
Nie ma mostu... Próbujemy przedzierać się przez krzaczory obok starej porzuconej łódki:
Niestety dalej jest płot
A szkoda, bo liczyłam na to, że dotrzemy do tego mostu:
Opcje są dwie - albo idziemy z powrotem:
Od razu mówię Małżowi, że odpada
Prędzej przepłynę ten kawałek wpław. Daleko nie jest:
Szkoda, że nie mam stroju kąpielowego...
Drugą możliwość odkrywamy po chwili. Należy uderzyć metalowym drągiem w metalową tablicę zawieszoną na drzewie
:
Uderzamy więc raz. Nic się nie dzieje. A wnioskujemy, że ktoś powinien po nas przypłynąć... Zawieramy więc znajomość z kolejną kaczą rodziną:
oraz facetem, który nagle pojawił się nie wiadomo skąd
Podobnie jak my, zszedł z monastyru, ale jego nagłe zmaterializowanie się trochę mnie przestraszyło.
Nie wiem, jakiej narodowości był; rozmawialiśmy po angielsku. Ustaliliśmy, że trzeba walić w tablicę
No to bijemy, jak na alarm. Nic się nie dzieje... Rozważam jednak przepłynięcie rzeki Treska wpław.
Facet w łódce rusza z przystani, macha nam, po czym płynie w innym kierunku. Kolejny robi dokładnie to samo... Mężczyzna, który czeka z nami, robi się nerwowy. Ja, co dość nietypowe
, jestem spokojna jak nigdy
W końcu nasza cierpliwość zostaje nagrodzona. Jest i wybawiciel
:
Wsiadamy we troje. Mężczyzna, który po nas przypłynął (nazwijmy go kapitanem
), oświadcza, że nie powinniśmy byli walić kilka razy w tablicę, bo na przystani martwili się, czy nie zaatakowało nas jakieś dzikie zwierzę. Po pierwsze: najpierw uderzyliśmy raz i kompletnie nic się nie działo. Po drugie: jakoś nieszczególnie się śpieszyli i gdyby tu było dzikie zwierzę, z pewnością by nas już zjadło
Towarzysz podróży mówi "kapitanowi", że nie ma kasy. No fajnie, chyba zostaniemy jego sponsorami
Mniej więcej coś takiego właśnie tutaj mówię do Małża
:
To chyba moja najkrótsza przeprawa w życiu
Bynajmniej nie najtańsza. Nie pamiętam ceny, ale nie była to wcale symboliczna opłata. No cóż, facet musiał się po nas pofatygować
Dopływamy na drugi brzeg rzeki Treska w pobliżu restauracji w hotelu Canyon Matka:
Okazuje się, że facet, który z nami płynie, ma kartę płatniczą w kieszeni. (Ciekawostka, że nie miał ze sobą nawet plecaka.) "Kapitan" każe mu zapłacić w kasie, a nas kasuje na łódce. Życzy nam miłego dnia i poleca swoje usługi
Na pewno będziemy za chwilę płynąć, nieco dłużej... A czy z tym panem, okaże się.
Przed nami monastyr św. Andrzeja:
Kościół niestety jest zamknięty. Nasze kroki kierujemy więc do restauracji
:
Usiądziemy sobie z widokiem na przystań łódek:
Można też wypożyczyć kajak:
Hmmm, ciekawe, jak w tych warunkach sprawdziłby się Osiołek?
Zamawiamy małe piwko, na które musimy długo czekać:
Obsługa jest bardzo powolna i raczej nieszczególnie sympatyczna. Za to mamy najlepsze miejsce do obserwacji
Tam byliśmy przed chwilą:
Młodzież skacze do wody:
Nam schłodzenie się od środka wystarczy, tym bardziej, że piwo jest bardzo zimne
Po małym orzeźwieniu idziemy na krótki spacer wzdłuż kanionu:
Jest pięknie
:
Moment, co tam wisi na skałach?
To kajak
:
Ciekawe, jak on się tam znalazł
Wracamy na przystań:
a tu przygotowania do zaręczyn. Taka scenografia
:
Po powrocie z wycieczki zobaczymy, jak ona powie tak
A teraz czas kupić bilety na ową wycieczkę. Popłyniemy do jaskini Vrelo. Koszt (chyba) 500 denarów, czyli niecałe 40 zł od osoby. Są też tańsze rejsy, które nie obejmują zwiedzania groty, a tylko przepłynięcie się statkiem po kanionie.
Musimy trochę poczekać, aż zbierze się grupa zainteresowanych. Jestem ciekawska z natury
i nie lubię się nudzić. Przez otwarte drzwi zaglądam do jednej z drewnianych budek robiących za magazyn, a tam takie cuda
:
Spacerujemy, zastanawiamy się nad wynajęciem kajaka (w przyszłości, dziś już nie):
albo nad przetestowaniem Osiołka na rzece
(Myślę, że dość ryzykowne
)
Wypatruję też domki, w których mieszkają... kaczki
:
Zwykłe "zabijanie czasu"
W końcu jest sygnał od nowego "kapitana". Płyniemy! W następnym odcinku