typ napisał(a):[Baaardzo mnie to zainteresowało, szczerze mówiąc słyszę o tym pierwszy raz, a jeśli to prawda to jutro wykupuję członkostwo w Alpenverein (Austriackim Związku Alpejskim). Za 50 czy 60 EUR rocznie będę miał wtedy ubezpieczenie i to o czym piszesz, czyli mogę chodzić poza znakowanymi szlakami???
Jakoś nie chce mi się wierzyć że to może być takie proste...
Między innymi z takich właśnie przyczyn pewna polska grupa ludzi utworzyła swego czasu OAV oddział polski, w celu rozpropagowania i poszerzenia wiedzy o korzyściach wynikających z posiadania takiej karty członkowskiej.
Dzięki tym ludziom można było bez kłopotu załatwic formalności w kraju- zresztą wtedy nie było jeszcze u nas netu i płatności online powszechnie.
Ale... pamiętaj o pewnych ograniczeniach. Samo posiadanie legitki to jeszcze nie wszystko. Straż parkowa dobrze wie, że istnieje grupa ludzi nie będących taternikami, ale idąca w góry poza szlaki.
Jednak oni też mają pewne ograniczenia- nie mogą stosować siły, nie mogą Ciebie np. przeszukiwać czy masz sprzęt wspinaczkowy, prowadzić dochodzeń itp. Od tego jest policja i sądy.
Niektórzy górołazi twierdzą, że to jest taka gra w podchody. Jak masz pecha i źle się wytłumaczysz, to przegrasz.
Legitka nie gwarantuje- ale pomaga.
Najgorzej jest, jak się ktoś stawia i próbuje zrobić z filanca głupa. Wtedy ma przerąbane.
Żeby zatrzeć złe wrażenia z lektury głupio złośliwych i żałosnych trolli podam pewien przykład.
15 czerwca zaczyna się tzw. sezon letni w Tatrach Słowackich.
Przy Chacie Tery'ego w 5 Stawach Spiskich pojawia się gromada turystów. Dzień jest piękny, ciepły i zachęca do wyjścia na szczyty.
Wraz z turystami z dołu przychodzą jednak i filance. Ich "sezon" też się rozpoczyna na dobre. Zgodnie z przepisami TANAP przez cały okres zimowy szlaki są zamknięte poza dojściami do schronisk. To kolejna dziwna sprawa, bo u nas nic nie jest zamknięte zimą, chyba że jest alarm lawinowy. No ale sąsiedzi zza miedzy tak już mają i koniec.
No więc filance mają lornety i idą sobie na pagórek za chatą, żeby sie rozejrzec i "pilnować przepisów parkowych".
Po jakimś czasie dołącza do nich ktoś. Jakiś znajomy, bo długo gawędzą po przywitaniu w dobrej komitywie. Piją piwko a potem każdy idzie gdzie mu pasuje, z tym że ów znajomy idzie sobie poza znakowanym szlakiem, najwidoczniej dlatego, że jest znajomym a nie obcym.
W stosunku do obcych filance nie są pobłażliwi i opieprzają jakiegoś turystę, ze skraca sobie drogę zejścia z Przełeczy Lodowej.
Krótko mówiąc, widac że goście są i wykonują swoją robotę, za którą im pewnie ktoś płaci.
W chacie podpytuję chatara Miro Jilka o to jak to jest z tymi filancami. Najpierw mówi mi, że poza szlakiem nie wolno.
Ale juz wieczorem, gdy zameldowałem się na nocleg i śniadanie, pyta mnie gdzie planuję wyjść jutro. Mówię, że na Lodowy planujemy iść w 3 głowy. Nie zapytałem, czy wolno nam lub czy da się w ogóle, ale powiedziałem, ze pójdziemy...
A on mówi zaraz, że jak przez Konia, to nie tak łatwo i pyta, czy znamy drogę. Tak, mamy kogos, kto tam 2 razy był.
Rano przed wyjściem wracam jednak do sprawy i podchwytliwie pytam Miro, czy jak będziemy schodzić, nie będzie jakiegoś problemu, bo widziałem strażników.
A on mi na to: " To powiedz im, że ze mną gadaliście i będzie ok."
Wtedy zrozumiałem wszystko.
Dokładnie ta sama historia powtórzyła się gdy byłem tam jeszcze 2 razy, wychodząc na inne drogi. Raz w kwietniu 2003, a potem w październiku 2006. Miro i jego zastępczyni niezbyt mnie pamiętali, ale zawsze odpowiedź była podobna lub taka sama.
Oficjalnie i dla przechodzących tylko okazyjnie
nie wolno, ale dla nocujących i zgłaszających chatarowi wyjście w konkretna droge- wolno było. Oczywiście nie byłem wyjątkiem i takich wychodzących "legalnie ale nielegalnie" było łącznie jeszcze kilku. Zimą i wiosną w kolejnych latach też.
Na koniec dodam, ze nigdy (celowo) nie ujawniałem faktu bycia wspinaczem, posiadania sprzętu do wspinaczki, jakichś legitymacji, uprawnień czy czegoś takiego.
Właśnie dlatego, aby się przekonać jak to naprawdę jest.
Sami widzicie jak jest.
A na sam koniec dodam tylko że kiedyś spróbowałem dostać się na Lodową Przełęcz drogą z północy (z Javoriny) w początkach kwietnia- ale szlakiem. Po drodze spotkałem kogoś z Tanapu na nartach i ten facet przegonił mnie bo szlak zimą przecież zamknięty. Jeszcze mnie ostrzegł, że jak jednak pójde dalej, to- cytuję ten zabawny tekst: "Tam Vas uchyti rendżer" (ranger, jak ten z Teksasu czy parków w USA
).
"No ale ja idę do Miro Jilka i on mi powiedział, że do chaty można dojść" odparłem grzecznie.
A ten mi na to: " To niech Miro Ci pozwala, ale tam u siebie, a tu nie ma Miro i ja Ci mówię, że nie wolno."
No dobra, wygrałeś facet.
Za jakies 15 minut mijają mnie młodzi ludzie na nartach tourowych jadący z góry.
Od razu widać, że to nie słuzbowi, ale prywatnie.
Pytam ich czy mają pozwolenie lub czy są z TANAP.
Nie. Okazuje się, że ci Słowacy po prostu znają kogo trzeba i sobie pojeździć przyszli w górach...a w dodatku są ze znajomym. Z tym, z którym przedtem właśnie rozmawiałem.
Tak to właśnie wygląda.
Moi drodzy, to jest Słowacja, postkomunistyczny kraj a nie Hiszpania czy Austria lub Szwajcaria.
Przepraszam za notoryczne OFFy, ale mam nadzieję, że zdobyte doświadczenia się jednak przydadzą komuś.
Zawsze to lepiej poczytać czyjeś pozytywne niż samemu na sobie testować niepewne.