Re: Opowieść o pięciu Księżniczkach, Doktorze i Kapitanie.
Część jedenasta – z dziennika jachtowego 28 sierpnia 2016 wyjście z Orebic 7:00-wejście do Trpanj 17:15 (wspomina Kapitańska Baba)I znowu pierwsi.
Wszyscy wokół śpią a my płyniemy w cudowne miejsce na poranną kąpiel i śniadanie – laguna Majsan.
I znowu Doktor jak co dzień wypada z koi i robi Kapitańskiej Babie herbatę w kropiastym a sobie kawę. Wie, że Kapitańska Baba bez herbaty zła, więc woli nie ryzykować
Godzinka płynięcia i jesteśmy.
Sami.
Nikogo wokoło.
Cisza.
Spokój.
Stajemy na kotwicy, głębokość 5 m.
Widać dno.
Kapitańska Baba za sterem, Kapitan z pilotem w ręku celuje kotwicą w dno.
Kotwica na dnie.
Kotwica trzyma.
Gasimy silnik.
Rozkładamy drabinkę z rufy. I kąpiel...w tych pięknych okolicznościach przyrody i ten tego...niepowtarzalnych...pozwolą Państwo że pokażę kilka zdjęć zrobionych aparatem Zorka 5.
Po kąpieli wszyscy głodni więc śniadanie.
10:00 – opuszczamy lagunę, płyniemy.
Wracamy przez Korczulański Kanał mijając lewą burtą Korczulę
a w niej kolejny mega yacht z helikopterem na pokładzie.
My nie takie rzeczy mamy na pokładzie
W odróżnieniu od wczorajszego dnia wieje oczywiście wmordewind więc znowu halsujemy się pod wiatr
To tak dla odróżnienia
Nasuwa się konkluzja, że niezależnie w którą stronę płyniemy zawsze pod wiatr, prawie jak na bojerach
Uderza w nas fala za falą, ciągle trzeba podnosić szklanki żeby się nie wylało
(nawet kropla „zimnego cyca” nie może się zmarnować).
Opuszczamy w końcu Korczulański Kanał i.....wiatr gaśnie.
W sekundę.
Robi się gorąco.
Popychamy łódkę do przodu ręcznie – a w zasadzie nożnie.
Jako że silnika raczej nie używamy - bujamy się na środku morza w miejscu.
Kawka...uwaga fala....zupka...uwaga fala...
Załodze gorąco, wiatru wciąż zero...idziemy na kąpiel na uwięzi.
Wyjmujemy cumy, knagujemy na rufie, wiążemy na sobie węzłem ratunkowym na kamizelkach i chlup do wody.....
Głębokość 70 metrów, prędkość 1 węzeł.
W ten sposób za rufą znalazło się kilka przynęt na tuńczyki
Od razu wszystkim lepiej, chłodniej, da się przetrzymać upał.
Ale cisza przecież nie trwa wiecznie, po godzinie przynęty na pokład bo się rozwiewa.
I wieje jak?
Hmmmm...niespodzianka
Raz, wyjątkowo od rufy
Więc rozpędzamy naszą Bavarkę i śmigamy do Trpanj.
Miasteczko zbliża się szybko a my się bujamy na baksztagowej fali. Rollercoster
Port już widać więc czas na przygotowanie się do wejścia.
W locji znajdują się szczegółowe informacje o każdym porcie: mapka, głębokości, zaznaczone miejsca z mooringami lub bojki, niekiedy podany jest kanał radiowy na którym należy zgłosić wejście do portu.
Przy wejściu trzeba wziąć pod uwagę zanurzenie jachtu, kierunek i siłę wiatru, żeby odpowiednio zaplanować manewr. Im większy wiatr tym większa prędkość manewru w porcie i wszystko dzieje się szybciej.
Zdarzało nam się po porcie pływać szybciej niż po morzu – wszystko po to aby zachować sterowność jachtu.
W większości przypadków cumuje się rufą do nabrzeża.
Każdy członek załogi ma przydzieloną funkcję. Tutaj zmian nie ma, chodzi o to, aby każdy wykonywał jedną czynność perfekcyjnie gdyż to gwarantuje bezpieczny i sprawny manewr.
Mooringowa Księżniczka czyha z bosakiem na rufie na mooring.
Księżniczki Kasia i Ewa oraz Doktor wiążą odbijacze i po jednym trzymają w dłoniach – mają ochraniać burty, każdy swoją.
Kapitańska Baba klaruje i mocuje cumy rufowe, rzuca jedną na brzeg, jeśli nie ma w porcie obsługi musi też po rzuceniu skoczyć z łodzi na ląd, obłożyć cumę na polerze, odrzucić na jacht i wskoczyć z powrotem aby zaknagować cumę.
Ma na to kilkanaście sekund.
Kapitan oczywiście stoi za sterem.
Scorpius zacumowany.
Pora na wycieczkę.
Idziemy na długi spacer znaną nadmorską ścieżką aż do zatoki z leczniczym błotem.
Kiedy wracamy jest już mocno ciemno.
Czas na sen, dobranoc