Opis pobytu w Makarskiej za 1000zl
Nie każdy oczywiście może pozwolić sobie na wyjazd we wrześniu, ja jestem jednak w tej komfortowej sytuacji, że mogę. Do tej pory byliśmy w Chorwacji tylko w sezonie (3 razy) Tym razem spróbowaliśmy inaczej.
Wyjazd - 2go września 2005 z Rzeszowa.
Pobyt w Makarskiej - 10 noclegów.
Przed wyjazdem oczywiście obowiązkowe ubezpieczenie (lepiej dmuchać na zimne) - ok. 30-kilka złotych i zakup 5000 forintów na winiety na Węgrzech (choć wystarczy 2 x 1460 forintów).
W dniu wyjazdu sprawdzenie oleju w Oplu Astrze II i dopompowanie kół na pełne obciążenie (4 osoby). Zakupy w Tesco i Makro. Głównie jedzenie. Zupki Knorra, konserwy, fasolki po bretońsku itd. Duża ilość koncentratów soków (w Chorwacji ceny napojów są z kosmosu, ale za to woda z kranów bardzo dobra i zdatna do picia ).
Start ok. godziny 21wszej z Rzeszowa.
Trasa - Słowacja: Barwinek (zatankowanie do pełna), Svidnik, Presov, (omijamy pseudo-autostradę), Kosice. Generalnie Słowację załatwiamy sprawnie, choć nasze doświadczenia z poprzednich wypraw do Chorwacji przez ten kraj są fatalne. Mam tu na myśli błądzenie po Koszycach czy też mandat w Presovie w standardowym miejscu, gdzie łapią wszystkich Polaków wracających do kraju.
Węgry: Zaraz po przekroczeniu granicy tragiczny odcinek. Remontowana droga do Miskolca. Prawie cały czas 30km/h. Rzeczywiście, jazda szybsza grozi utratą podwozia. Kilka razy zaliczyliśmy taką pułapkę. Uważajcie, droga jest bardzo niebezpieczna i fatalnie oznakowana. Byliśmy świadkami akcji autobusu słowackiego, który o mały włos nie zakończył wycieczki w rowie. Gdzieś na „benzin pompie” zakup winietki na autostradę (1460 forintów), niestety aż 4dniowej, Węgrzy rzeźbią nas – tranzytowców ile mogą i nie ma możliwości zakupu winietki jednodniowej). Miskolc (już nie wjeżdża się do miasta, jest obwodnica prowadząca prosto na M3). Jazda przez M3 ok. 120km/h. Wtedy auto spala najmniej, a prędkość jest do przyjęcia.
Budapest, zgodnie z coroczną tradycją błądzenie. Nie wiem czy oni to robią specjalnie, czy sami się gubią. Patrzysz na znaki M3,M3,M3,M3... i w pewnym momencie nie masz już znaków na M3 ale na Pecs czy jakoś tam. Po prostu zapomnieli umieścić znaku przy odbiciu na M0, że to jest też dojazd do M3...W ubiegłym roku pojechaliśmy tak samo, więc w tym w porę zawróciliśmy, i jadąc intuicyjnie dojechaliśmy do M3. Potem Siofok. Koniec autostrady. Ale za chwilę niespodzianka, nowo otwarty zjazd na dalszy ciąg M3. Po chwili euforii rozczarowanie. Z powrotem przekierowanie na Balatonodrogę. Dopiero tuż przed granicą kolejny krótki nowy odcineczek M3.
Chorwacja: Gorican. Odpoczynek po 9 godzinach jazdy. Zakup kun za złotówki. Ok. 0,59zl za kunę. Jazda 120km/h się opłaciła. Mamy jeszcze dużo benzyny w baku. Astra spaliła 6,63 l/100km. Tankujemy do pełna i jazda dalej. Pierwszy odcinek do Zagrzebia 36kun, drugi z Zagrzebia do Splitu 157kun. To dużo ale jednak się opłaca na 4 osoby, mimo ze droga autostradą jest trochę dłuższa (o ok. 60km odcinek Karlovac – Split, bo autostrada zakręca w kierunku Zadaru a trasa przez Plitvickie to prawie pionowo w dół). Po drodze jesteśmy zaskoczeni wypasionymi tunelami. Szok. Wybudowanie takiego tunelu dla nas laików jest prawie cudem, nie mówiąc o kosztach jednego tunelu wartego pewnie tyle co u nas wszystkie autostrady jakie mamy. A tak w ogóle to mamy jakieś Przed Splitem koniec autostrady i pytanie czy do Makarskiej jechać przez Split i magistralą czy odbić na Trilj. Wybieramy drugi wariant bojąc się zatłoczonej magistrali, ale chyba popełniamy błąd, bo nie bierzemy pod uwagę że to po sezonie.
Makarską osiągamy po 16stu godzinach, pokonując około 1280km.
Od razu kierujemy się w okolice dworca autobusowego, gdzie stoją właściciele apartamentów. Kiedy dowiadują się że jesteśmy chętni rozpoczyna się prawdziwa bitwa. Przekrzykują się na wzajem. Każdy zagląda do samochodu. Jeden pan prawie wsadził głowę do środka. To wszystko zachęca nas do wyjechania z ceną. 7 kun za osobę. Chłodzimy ich temperamenty, ale na krótko. Widocznie przekalkulowali 10 noclegów za 4 osoby. Pojawia się kilka godnych ofert. Jedziemy je oglądać. Wybieramy naszym zdaniem najlepszą. Blisko do centrum, trochę dalej do plaży. Właściciele serdeczni i otwarci. Codziennie nam sprzątają kosze, wymieniają papier toaletowy itd. Kiedy nie ma nas w domu a delikatnie kropi ściągają nam prania z balkonu. Rewelacja, jedziemy tam za rok.
Tego samego dnia kupujemy Karlovaćko w Studenaću i idziemy na skalisty cypel naprzeciwko głównej plaży w Makarskiej. Wspaniały widok na miasto i góry za nimi.
Następny dzień to plaża. Główna w Makarskiej jest brudna i zatłoczona, więc jedziemy na naszą własną, którą znamy z ubiegłego roku. Jest położona pomiędzy Makarską a Tucepi i ma ok. 10-15metrów szerokości. Może jest to też ulubiona plaża któregoś z cromaniaków ? Niestety na plaży nie jesteśmy sami. Mimo że po sezonie jest tam stadko czeskich starych naturystów. Nie jest to najestetyczniejszy widok na świecie, ale nie mamy wyboru i zostajemy. Wkrótce przybywają drogą morską trzy młode chorwatki i rozbierają się do rosołu. Parkują swoje ciała metr od naszych głów. Wyraźnie sprawia im satysfakcję dokładne zaprezentowanie swoich najintymniejszych wdzięków przed naszymi facetami. Nie przestrasza ich nawet robienie anatomicznych zdjęć naszymi telefonami.
Następny dzień to ponownie ta sama plaża z napisem „nicht fur fkk” co jednak nie działa w żaden sposób na tą samą grupę starych, hebanowych już od słońca czechów-naturystów. Pojawia się także młoda naga parka z Włoch. On nurkuje i wyławia całą reklamówkę owoców morza. Jeżowce jedzą na miejscu...
Następny dzień to wycieczka do Trogiru (prawie 90km od Makarskiej). Przepiękne malutkie stare miasto, z wąskimi uliczkami, po których chodzi się jak po mieście z bajki. Pyszne lody. Muszę wspomnieć, że podczas tego pobytu zjedliśmy rekordową ilość lodów. Wszędzie gdzie byliśmy chodziliśmy na kugle (gałki). Ceny 4 albo 5 kun za kugle. Ale ich kugla jest taka jak 3 nasze...Przy zamówieniu powiedzcie „jedna welka ! kugla” a dostaniecie taką kuglę jak u nas nawet 6. Wszystko to za ok. 2.50zl !!! Wypróbowaliśmy chyba wszystkie smaki. Smaki wspaniałe. W Chorwacji dużą grupę turystów stanowią Włosi, więc dla smaków lodów i pizzy nie ma taryfy ulgowej. Tego samego wieczora wróciliśmy do Makarskiej i poszliśmy do Restauracji „OZ”. Zamówiliśmy tam pizze o szerokości 60cm. W 4 osoby najedliśmy się nią totalnie. Kosztowała 60kun (36zl).
Następnego dnia plaża (znowu z nagą grupą starych czechów L) i wieczorna pizza.
Kolejny dzień to wycieczka na górę parku Biokovo. Przejazd rewelacja. Kilka razy musieliśmy wysiadać i kierować ruchem. Adrenalina maksymalna. Droga szerokości 3-4metrów. Niestety na szczycie chmury...Prawie nie było widać morza. W Biokovo jedzcie tylko wtedy, kiedy z Makarskiej nie widać chmur nad górami.
Powrót do Makarskiej i...Pizza.
Kolejny dzień i kolejna czeska plaża...
Nastał piątek. Wycieczka do Dubrovnika. W sumie 360km w obie strony, bo zwiedzaliśmy inne miasta. Liczyliśmy na tańszą benzynę w Neum w BiH. Przeliczyliśmy się. Benzyna tam jest droższa !!! Pan na stacji nam wytłumaczył, że taka sytuacja od jakiegoś czasu jest niestety... Pierwsze miasto do zwiedzania to Ston z najdłuższym murem w Europie. Poza murem (chyba trochę niebezpiecznie jest na tej nie zabezpieczonej baszcie...) bardzo małe senne miasteczko. Tam zerwaliśmy obok jakiegoś kościółka (niczyje) najsłodsze w naszym życiu winogrona. Dalej na drodze było Trsteno i wspaniałe Arboretum. Wstęp dla studentów i dzieci 10kun. Normalny 15kun. Warto, bo jest pięknie. Jedziemy dalej. Dubrovnik przejeżdżamy nie zatrzymując się, bowiem najpierw Cavtat. Po drodze wielki korek. Jakiś koleś przyszalał na magistrali z prędkością. Samochód skasowany. Koleś pewnie też. Cavtat nas nie zachwycił. Robi wrażenie cichego miasteczka dla bogatych Niemców. Położone nad piękną zatoczką jest chyba trochę za spokojne dla młodych i sprawia wrażenie śpiącego nawet w nocy. Przeszkadzają również (choć to pewnie kwestia przyzwyczajenia) latające co 5 minut samoloty z racji bliskiej odległości do lotniska. Wracamy do Dubrovnika. Byliśmy tu już dwa razy, lecz tym razem chcemy zobaczyć miasto nocą oraz po raz kolejny zjeść półmisek „Adriatyk” w restauracji Capitan w słynnej uliczce z restauracjami. Zasiadamy w restauracji. Jeden półmisek jest dla dwóch osób, więc zamawiamy dwa. Każdy z nich kosztuje 160kun. To dużo, ale raz się żyje. Aperitif gratis. Na półmisku ryba, krewetki, krewetki tygrysie, małże, ośmiornice i kalmary. Do tego chleb, frytki, ryż, sos czosnkowy , sałatka nie wiem z czego. Jako Aperitif – wino Prosek. Wszystko rozpływa się w ustach. Wolę krewetki zwykłe od tygrysich, bo uważam, że tygrysie maja trochę smaku rybnego, ale tym razem nawet tygrysie są zrobione wyśmienicie. Kalmary – rewelacja. „Tysiąc” razy próbowałam w Polsce je zrobić, ale zawsze wychodziła guma. Czasami większa, czasami mniejsza. Tymczasem w Dubrovniku rozpływały się w ustach. Bardzo miły młody kelner z Czech oraz chyba właścicielo-naganiaczo-kelner który kasował. Napiwku nie było, bo ten drugi dość zaskakująco powiedział nam jeszcze w czasie jedzenia, że te miejsca są zarezerwowanie dla Anglików, czym dał nam do zrozumienia – „jeść i spadać”. W tym czasie zaczęło się ściemniać i Dubrownik zaczął wyglądać niesamowicie. Przejść się wieczorem po tym mieście to niebywałe przeżycie. Nadeszła pora wyjazdu z Dubrovnika. Na wszelki wypadek sprawdziliśmy olej w silniku i niemiła niespodzianka. Niebezpieczny poziom...To dziwne, bo przed wyjazdem sprawdzaliśmy. Na dodatek bardzo ciężko po drodze znaleźć równe miejsce, gdzie można byłoby sprawdzić jego poziom dokładniej. To wszystko jednak nic w porównaniu do faktu, że...nigdzie nie ma oleju Mobil 1 !!! Na stacjach INY jest tylko olej INA!! W Neum był lepszy wybór ale tam też „nema mobila”. Dojechaliśmy do Makarskiej, z postanowieniem, że rano pójdziemy na miasto szukać oleju.
W sobotę lało do późnego popołudnia więc wybraliśmy się po olej. Na szczęście znaleźliśmy sklep z olejami, gdzie ten „rarytas” dostaliśmy za 110kn. Pogoda niewiele się polepszyła przez cały dzień, więc sjestowaliśmy w apartamencie. Wieczorem na miasto na pizze w restauracji „OZ” i kilka piwek. Przy okazji znaleźliśmy telefon komórkowy na chodniku. Zadzwoniliśmy z niego pod numery ostatnio wybierane i umówiliśmy się z właścicielem na jego odbiór pod fontanną na głównym placu w Makarskiej. Nie mógł uwieżyć że mu zwracamy telefon a nie bierzemy dla siebie. Spytał skąd jesteśmy. Stwierdził że Polska ma 98% katolików i dlatego mu oddaliśmy. Tłumaczyliśmy że to po prostu dlatego, że jesteśmy ludźmi ale chyba mało przekonywująco.
Niedziela – wycieczka samochodem na Hvar. To był 11 września. Ostatni dzień częstego kursowania promów na Hvar z Drvenika. Od 12stego miało być rzadziej. Za samochód 79kn, za osobę 11kn Wypływa o godz 9tej, powrót o 19.45. Z Sucuraju prosto do miejscowości Hvar z zaliczeniem starej cesty. Owszem, fajnie, ale w Biokovie było ekstremalniej. Miasto Hvar widzieliśmy po raz drugi więc wiedzieliśmy czego się spodziewać. Żałuję że nie spytałam po ile wycieczki do modrej spili, ale trudno. Oczywiście w Hvarze „welka kugla” i jedziemy z powrotem. Odbicie na Basine w poszukiwaniu pięknej plaży. W Basinie jej nie było. Same skały. Woda krystalicznie czysta lecz sama zatoka w Basinie troche brudna. Jedziemy dalej w kierunku Sucuraju. Na wysokości Jelsy skręcamy na Pitve zobaczyć słynny tunel. Dalej z Pitve do Zavali przez tenże tunel. Superfajne klaustrofobiczne przeżycie. Szybki podgląd miejscowości Zvala i Ivan Dolac. Obie bez klimatu. Wracamy. Za Jelsa jest nasza plaża (którą pamiętaliśmy z ubiegłego roku). Wtedy byliśmy w sezonie. Woda była niezwykle ciepła a plaża piaszczysta. Bez trudu znajdujemy ja w tym roku. Niestety woda już nie taka ciepła. Ale plaża się nie zmieniła. Piaszczysto kamienista. Niestety trochę śmieci na samej plaży. Brodząc po piachu obserwuję bogactwo stworzonek. Małe krewetki, duże kraby, pancerna i z kolcami rozgwiazda, meduzy, ryby a wśród nich płaska, która zakopała się sama w piasku. Pięknie. Trzeba już jednak wracać na prom. Dokładnie godzina jazdy od naszej plaży do Sucuraju. 31minut płynie prom do Drvenika. Stamtąd 30km do Makarskiej.
Następnego dnia (ostatniego) nasza plaża (ta pomiędzy Makarską a Tucepi). Idziemy przy okazji obejrzeć fragment Tucepi. Zastanawiający jest hotel „Jadran”. Duży, opuszczony z wspaniałym, zaniedbanym parkiem palmowym. Ciekawe jakie tajemnice kryje. Najprościej byłoby sądzić, że jest opuszczony w wyniku wojny, ale może wytłumaczenie jest bardziej banalne...Wracamy na naszą plażę mijając po drodze prawdziwą fkk, gdzie golasy wygrzewają się na skałach. Na naszej plaży niema tym razem starych czechów, więc zapełniamy tę lukę sami się rozbierając...
Następny dzień to powrót do Polski. Serdeczne pożegnanie z naszymi gospodarzami. Ostatnie spojrzenie na wspaniały wysadzany palmami deptak w Makarskiej. Zamiana pieniędzy w Mjenialnicy. Serdeczny pan, który zbierał pieniądze na parkingu nie wziął pieniędzy, bo nie było nas tylko15min (kugle i mjenialnica). Tak sobie myślę że u nas nie byłoby gadania. Godzina parkowania rozpoczęta więc się liczy. A tak pozostał nam kolejny miły wizerunek Chorwatów.
Powrót bez niespodzianek (tym razem zaryzykowaliśmy pseudoautostradę Kosice-Presov) oprócz małego wypadku pana dużą ciężarówką przed polską granicą. Chyba przysnął i wjechał w rów. Nie chciał naszej pomocy, więc pojechaliśmy dalej. Również powrót do Polski zajął nam 16 godzin. Po drodze robiliśmy małe przerwy, więc jadąc cały czas byłoby to ok. 15 godzin, zakładając że jedzie się 120km/h na autostradzie i nie błądzi w Budapeszcie (w powrotną drogę jest większa szansa nie zabłądzić, nam się udało) Można jednak być przygotowanym na niespodzianki. Np. na Węgrzech mają stacje benzynowe MOL gdzie benzyna nazywa się...Turbo. Zatrzymaliśmy się troszkę zatankować za forinty które nam zostały. Próbowałam z panią porozmawiać po angielsku czy turbo, to eurosuper ale nic nie kumała i strasznie się denerwowała że nie kuma. Mieliśmy kilka takich akcji na Węgrzech z niekumatymi po angielsku Węgrami. Np. 3 lata temu pani z mcdonalda nic nie kumala i była bardzo zla ze nie kuma i strasznie przy tym opryskliwie nas obsługiwała. Nie wiem co do nas mówiła ale chyba nie było to miłe. Zawołali szefa. Szef też nic nie kumał Czy są jakieś badania dotyczące stopnia kumania angielskiego na Węgrzech ? Mieliście tego typu akcje ?
Podsumowując. Wyjazd we wrześniu – jak najbardziej. Na dziesięć dni pobytu – jeden pochmurny. Do tej pory jeździliśmy w sierpniu i było podobnie. Woda odrobinkę zimniejsza, ale ceny noclegów zrekompensują wam prawdopodobnie wszelkie różnice. Co prawda knajpy nie działają już z taką parą jak w sezonie, lecz dla niektórych może być to atut. Makarska we wrześniu wygląda bardziej jak jedno z tych fajnych klimatycznych miast na wybrzeżu niż na wypasiony kurort z mercedesami i BMW. W tamtym roku byliśmy właśnie w sierpniu i czuć było w powietrzu (szczególnie wieczorami) że miasto jest jedną wielką imprezą. We wrześniu już tak nie jest, choć i tak zdziwiło nas że jest jeszcze w miarę dużo ludzi.