Jak
lato to jedziemy dalej….
W 2009 roku po raz pierwszy całą rodzinką odwiedziliśmy Chorwację. I wtedy padało na Istrię, a dokładnie na Poreč
(koleżanka miała tam kilkukrotnie sprawdzoną kwaterkę i do tego za bardzo niską cenę, co miało wtedy ogromne znaczenie).W 2008 roku wakacje jeszcze nad Bałtykiem, ale chłód i opady (może nie ciągłe, ale zawsze coś) zdecydowanie nas zniechęciły (po 5-krotnych pobytach). I zaczęła kiełkować myśl o czym cieplejszym. W 2009 roku przeprowadzka do własnego mieszkania i wakacje są pod znakiem zapytania. Ale udaje się. Już prawie się pakujemy, wyjazd zaplanowany na piątek, a tu w czwartek okazuje się, że syn chyba ma ospę…..

W piątek zamiast pakowania, przychodnia i potwierdzenie diagnozy. Znowu znak zapytania

Na szczęście lekarz stwierdza
mały wysp i praktycznie brak krostek dużych i ropnych i już po 10 dniach mamy zielone światło. (Marija:
nie ma problemu, przyjedźcie jak syn wyzdrowieje). Można jechać, ale uważać na przegrzanie i ze 2 dni nie kąpać się w morzu. Syn cały fioletowy
(fiolet latem lepszy, bo szybko wysusza), dzień przed wyjazdem kilkukrotne szorowanie skóry, aby choć trochę przypominał zdrowe dziecko i jedziemy. Tak zaczęliśmy naszą przygodę z Cro, a forum jeszcze nie znaliśmy, ale mieliśmy przewodnik srebrny….
Opis pobytu poprzeplatam jakimiś zdjęciami z 2009 roku i wspomnieniami – mam nadzieję, że wybaczycie, ale tak starej relacji to pisać już nie będę…Jesteśmy na Istrii, jako że stacjonowaliśmy już w Poreciu postanawiamy udać się bardziej na południe. Po szczegółowym zapoznaniu się z relacjami
(przewodnik to już mało) Mariuszaw i
Janusza ustaliłam jeszcze w PL - Funtane i Vrsar.
Jedziemy autostradą istryjską, słońce już prawie styka się z horyzontem i dostajemy telefon z Werony:
Wasze stroje kąpielowe i buty do kąpieli dalej suszą się przed kantyną na winnicy. A taki ładny strój sobie na jesienny wyjazd kupiłam

. Dobrze, że w torbie jadą z nami drugie komplety. Żal butów, bo drugich nie mamy…
Zjeżdżamy z autostrady w okolicy Porecia, ale go mijamy. Już ciemno. Funtana. Wjeżdżamy. Są domy, ale jakoś po ciemku nie wygląda to jak ze zdjęć. Pytamy się o nocleg, ale nie ma. Spotykamy młodych Polaków, którzy już imprezują, a raczej kończą, bo „tu nie ma gdzie” i nudno tu. Jedziemy dalej. Vrsar. Wjeżdżamy. Tu miasto nie śpi. Jest ok. 21. Pełno spacerowiczów, ruch i życie, ale wolnych kwater na 4, 5 dni nie ma. W końcu ktoś mówi, że ktoś z rodziny ma, już dzwoni, to blisko. To czekamy. Jak już mamy zrezygnować, podjeżdża dziadek i jedziemy za nim. Blisko to nie było, a już na pewno blisko plaży. Nie muszę z app. wychodzić wprost na plażę, ale 30 min. spacer z tobołkami plażowymi to już przesada
(20 min. chodziliśmy w Poreciu, ale to był nasz wybór, bo najbliższa plaża nie była dla nas ciekawa).Jesteśmy zmęczeni, app. ok.
(nic rewelacyjnego, ale też nie dziura), ale położenie i cena w wrześniu już nie (50 euro). Uzgadniamy, że jak rano się zdecydujemy, to cena będzie 45, a jak nie to za tą noc płacimy 50. Ok. Zmęczenie daje o sobie znać. Prysznic daje ukojenie.
Spać.