W dzień lenistwo, wieczorem wypruwanie flaków
Dzień zaczyna się standardowo o 6:00 - jeżeli LOTTO polegałoby na wytypowaniu godziny pobudki a-Nelki, to zagwarantowalibyście sobie wygraną podając właśnie szóstą zero-zero. Są małe odchylenia od tej godziny, ale plan wyspania się w wakacje raczej nie został zrealizowany. Inna sprawa, że 6:00 w wakacje to nie ta sama 6:00 kiedy trzeba się zwlec z wyrka i przysposobić do zarabiania "piniędzorów we fabryce". Wstaje się lżej, ale bez przesady...te 30-40min dodatkowego snu jednak by się przydało, a tu nie ma wybacz ktoś się wiertoli w łóżeczku i trzeba wstać.
Poranna kawusia i śniadanko wzmacniają przed trudami urlopu i jak smakują w takich okolicznościach przyrody.
Śniadanko z widokiem na Brać
Laśko z rana jak śmietana
Za miedzą mamy cytruski, które ćwiartujemy i topimy.
Jeszcze żyje
Już poćwiartowana i utopiona
Dziś lenistwo, ale poranne wyjście na plażę - no bo jak je nazwać skoro z wodą witamy się przeciętnie już o dziewiątej rano - zakłóca W, który twierdzi że coś tam się kotłuje pomiędzy lądem a Brać'em "na wysokości kamieniołomów". Cóż wzrok mi podupadł więc się nie kłócę bo i tak nawet jakbym chciał to nie zobaczę. Lornetka skuteczne ogranicza pole widzenia, a znaleść coś czego wcale może nie być na bezkresie morza, bez żadnych punktów odniesienia to raczej miszynimposible.
- Tam na lewo od ... tej jaśniejszej częsci wody (sic!)
- Gdzie tam masz jaśniejszą cześć wody?
- No tam, miedzy tą ciemniejszą a kamieniołomem na Brać.
- Jakim kamieniołomem?
- Tym
- Ooo, jest już na tym jasnym prądzie, który idzie zyzgakiem od kamieniołomu do tego kościółka na brzegu.
- ?!
"Coś" niewątpliwie szło kursem na Omis, ale dla mnie było tak samo niewidoczne jak U-47 Gunthera Priena dla Anglików w Scapa Flow. Lornetka nie zdała egzaminu, wiec w ruch poszedł Canon z 12x zoomem - przynajmniej będę mógł od razu zrobić fotkę.
Kiedy faceci z aparatami przyklejonymi do oczu polowali na cosia, niewiasty zrobiły nam zdjęcie.
"Myśliwi" ze sprzętem
I wtedy moim oczom ukazał się jeden grzbiet, potem dwa grzbiety, potem trzy, a potem całe ciało w pełnej okazałości - eh gdyby tak mieć 30x zoom i ręce bez Parkinsona:
Jeden...
Dwa...
Trzy...
W pełnej okazałości
Ech, nie wierzyłem że dane mi będzie zobaczyć delfiny w HR, ale moge odhaczyć tę atrakcję na swojej liście "best of".
Potem była plaża, a jak plaża do całe mnóstwo gratów do zabrania, a jak swapliwie policzył W do wody było 100stopni. Odhaczając kolejne punkty na liście "co zabrać na plażę" przypomniały mi się beztroskie czasy, kiedy w Tribunj chcąc się wykąpać i poleżeć na kamieniach szedłem zaledwie 7m i zabierałem na plażę...kąpielówki.
Teraz lista przedstawiała się zgoła inaczej, a i 100schodów stanowiło nie lada przeszkodę...wiadomo dzidź wymaga gratow, ale wtglądaliśmy jak koczownicy, brakowało tylko ogniska odstraszającego dzikie zwierzęta.
Z wody naszym wyczynom bacznie przypatrywał się chorwacki Micz i jego Słoneczny Patrol
A my tankowaliśmy od samego początku
Po tankowaniu, wiadomo - przychodzi humorek...
...a potem refleksja nad swoim zachowaniem.
Kacyk zwalczamy zimną wodą.
Kilka prawd życiowych, o które się wzbogaciłem:
- dziecko nie potrzebuje piasku, świetnie bawi się kamyczkami na plaży,
- pieluchy z Rossmana dla małych pływaków, nie sprawdzają się,
- woda jest zimna tylko dla starych zgredów, dla dziecka woda nigdy nie jest za zimna, nawet jeżeli usta ma koloru jeżyny,
- najlepsze zabawki plażowe dla dziecka to (kolejność przypadkowa): kamień, patyk, szyszka, papierek po cukierku, nowe TopGear taty, z którego robi puzzle, krem do opalania, który łatwo wychodzi z tubki ale nie chce do niej wrócić,
O 11:30-12:00 skończyliśmy plażowane, bo żar lał się z nieba i po raz pierwszy zapragnąłem zasmakować wynalazku południowców - sjesty.
A wieczorkiem zaplanowalismy marsz przełajowy do Omisa. Teoretycznie dzieliło nas od niego ok. 2,5km, ale mając dzieciaki na wózkach tempo mieliśmy mizerne. Mieszkaliśmy w najdalej od Omisa położonej części Nemiry, więc trzeba było chcąc nie chcąć zapoznać się z atrakcjami tego "kurortu", być może komuś się kiedyś przydadzą poniższe informacje.
I tak idąc od zjazdu z Jadranki do Nemiry w kierunku Omisa mamy:
- po ok. 150m po prawej - sprzedawcę wina, rakiji, proszka, travaricy i czegoś pomiędzy proszkiem a rakiją: rogacica pędzona z owoców drzewa chlebowego. Sprzedawca niejaki Sabić, sprawdzony, ceny akceptowalne. Napoje sprzedaje w butelkach szklanych z zastawem. Trunki na prezenty firmowo korkuje/kapsluje.
- po ok. 250m po prawej - knajpkę z tarasem pod parasolami z liści palmowych. Sympatyczny klimat, akceptowalne ceny, duża różnorodność potraw.
- po ok. 300m po prawej - sklep "relikt komunizmu", zdecydowanie odradzam.
- po ok. 310m po prawej - Studenenac, jest OK, ale nie rewelacyjnie.
- po ok. 330m po prawej - knajpkę "Antonio", nie rzuca na kolana jeżeli chodzi o wystrój, ale obsługa i potrawy są rewelacyjne; nasze miejsce biesiadowania.
- po ok. 350m po lewej - stragan z owocami i warzywami.
- po ok. 450m po prawej - kolejna knajpka, nic o niej nie powiem poza tym, że była na klepisku z małą ilością parasoli.
W tym dniu, każde skrzyżowanie w Nemirze było oznaczone znakiem, którego nie kojarzyłem z Kodeksu Ruchu Drogowego
. Sprawa wyjaśniła się w jednej z bocznych uliczek - tej nocy w Nemirze miało się odbyć wesele z regularną sztachetówą.
Zaproszenie na sztachetówę
Zbierają się biesiadnicy
Po w/w "atrakcjach" Nemira się kończy i wąską, asfaltową dróżką dostaniemy się do Omisa. Ale, zanim to nastąpi musimy pokonać stromy zjazd z jednej strony ograniczony skarpą i kamieniami a z drugiej jakimś starym płotem. Zjazd jest na zakręcie i nie muszę chyba przypominać że w chorwackich warunkach nie ma pobocza a samochody tubylców jeżdżą szybko.
Spacerek z lekkiego i przyjemnego zaczął robić się uciążliwy, a okolica nieciekawa - przemieszczaliśmy się po pozostałościach jakiegoś zakładu kamieniarskiego/cementowego. Potem był zrujnowany dom, który po remoncie mógłby być wspaniałym apartamentem, a potem zaczął się Brzet - apartamentowa część Omisa.
Za nami coś zaczęło się kotłować, jakieś klaksony, gwizdy, piski...i pojawili się ONI, czyli weselnicy. Już mieliśmy zaszczepić część polskiej kultury weselnej na chorwackiej ziemi stawiajac tradycyjną bramkę, ale...kto wie co porywczy południowcy zrobią. Ograniczyliśmy się do machania weselnikom, a a-Nelka ubrana przypadkowo w quasi-chorwacką kratę zrobiła furrorę.
Pierwsza myśl, to gdzie oni poparkują te auta w Omisu, w którym nie ma gdzie szpilki włożyć ... poparkowali, na trawnikach, chodnikach, w porcie, zastawiająć wyjazd Vatrogasci i pochylnię do wyciągania jachtów z wody, ale poparkowali
.
W barwach chorwackich
Po drodze piękny widok na StariGrad i kościółek
Zanim dotarliśmy do Omisa, wybiła pora usypiania a-Nelki - sporo nam się zeszło z tym spacerem, na szczęście dzidek nie protestował tylko pochłaniał kolory i zapachy wieczornego/nocnego Omisa. Czasu jednak starczyło na lody i ... trzeba było się zbierać, bo przy dobrych wiatrach i podobnym tempie zlądowalibyśmy w domku o 22:00.
No ale widać, kto opóźniał marsz - podobno kobiety mają podzielność uwagi. Jest to bujda na resorach, bo tryb "plotkowanie" skutecznie obciąża działanie CPU kobiety, co odbija się negatywnie choćby na częstotliwości przebierania nogami.
W stoczni remontowej dopiero zaczynała się praca, ale przy takim upale w ciągu dnia nawet wieczorne 27*C dawało jakąś ulgę.
Stocznia remontowa
Omis nocą
Obowiązkowy zakup owoców
Na połów wyruszyli też amatorzy wędki i spławika, "uśmiechająć" się jednocześnie do przechodniów
"Uśmiech hydraulika" w wykonaniu pewnego wędkarza
A potem była mordercza droga powrotna, w egipskich ciemnościach z uskakiwaniem na pobocze którego prawie nie było przed nadjeżdżającymi samochodami. No i czekało nas jeszcze podejście z wózkami pod górkę, która w nocy stawała się jeszcze bardziej niebezpieczna dla piechurów.