Pragi cz.2 dziś nie będzie, dziś będzie ...
Dziś będzie początek wakacji w HR. Praga może poczekać, tym bardziej że to tylko jeden dzień do opisania.
Od początku tygodnia poprzedzającego wyjazd zaplanowany na 27.08.2011 nie mogłem usiedzieć. Niby trasa opracowania, noclegi tranzytowe połowicznie zaklepane, Vladislaw mejlowo poinformowany o prawdopodobnej godzinie przyjazdu...ale instynkotownie wyczuwałem, że oczekiwania co do urlopu 2011 są wysokie a ja muszę im podołać.
Planowałem pełną zaangażowania pracę od pn. do pt., ale juz we wtorek stało się jasne, że nie zdążę na spokojnie przygotować auta, spakować siebie (tu ukłon w stronę Żony, która na siebie wzięła pakowanie Nelki, Swoje, apteczki, kosmetyków i całego innego saffu potrzebnemu kobietom). Ja musiałem tylko spakować siebie, sprzęt foto, ABC, ładowarki i ... zastanowić się jak upchnąć to w samochodzie.
We wtorek radośnie oznajmiłem szefowi, że chciałbym wolny czwartek i piątek. Przygotowany na ciążką obronę swojego pomysłu wyrecytowałem:
"Wisz, Andrzej, muszę dzieciaka spakować, odpocząć przed trasą..." już zaczynałem się nakręcać, gdyż wyrwanie 2ch dni dodatkowego urlopu mając już "przydzielone" 2 tygodnie może nie być łatwe.
"Jasne, rozumiem...chcesz box'a?" - zasokoczył mnie bo nie zdążyłem wytoczyć nawet ciężkich dział.
"Dzięki, box'a mam swojego"
Znacie prawa Murphiego, prawda? Otórz prawo to działa zawsze, a szczególnie w ostatni dzień przed urlopem, kiedy to do firmy wpadła pewna instytucja na pewną kontrolę. Dodatkowe 2dni stanęły pod znakiem zapytania, ale naszemu Wydziałowi dostało się tylko rykoszetem, a dzięki szybko i sprawnie "podpicowanym" dokumentom do kontroli dostałem w gratisie 1h wolnego, kiedy to Andrzej o 15:00 oświadczył:
"Nie przepracowuj się przed urlopem! Leć się pakować. Napracowałeś się dziś przy kontroli"
Radość sięgneła zenitu i tylko poprawnie wytypowane nr totolotka wprawiłyby mnie w większą euforię. O 15:01 przekroczyłem próg firmy i zacząłem urlop...włączywszy uprzednio w mejlu informacje o nieobecności
.
Cofnijmy się do rozważań iloma autami; wybór był żaden, bo oba auta takie same, zatem żaden nie punktuje w kategorii pojemności. Do spakowania były 4 osoby dorosłe i Nelka ze swym "tronem". Ekonomicznie nieuzasadnione było odpalanie 2ch aut i wysyłanie ich w trasę, tym bardziej że wcześniej został zakupiony - co prawda w promocyjnej cenie 299zł, ale jednak - box dachowy w Feuvercie.
Na szczęśceie niewiasty dorosłe były mikrej postury i gabarytów, co przy zamontowanym centralnie foteliku pozwoliło na wygospodarowanie wystarczającej ilości miejsca na początkowe 800km do pierwszego noclegu. Cóż, założenie było dobre do czasu rozważań kto i w co się spakuje.
Zaczęło się układanie łamigłówki.
Od rodziców dostałem informacje: 1 duża torba turystyczna, 1 mała torba turystyczna z jedzeniem, 1 b.mała torba z butami.
Odebrałem te graty dzień przed wyjazdem, tak aby mieć wszystko czarne na białym i nie zostać zaskoczonym o 3:00 rano kolejnego dnia ilością i gabarytami bagaży.
Żona raportowała: 1 duża torba turystyczna nasza, 1 średnia torba turystyczna Nelki, 1 mała torba z butami, 1 b.mała toba z jedzeniem Nelki, 1 torba supermarketowa z jedzeniem naszym.
Oczywiście cała masa gratów, której nie było dane jechać "w torbach" została skutecznie przez obie strony pominięta. Gdzieś tam jeszcze trzeba było spakować: siedzenie do karmienia dla Nelki (na szczęście sprytnie się składające do rozmiarów biurowego segregatora), zgrzewkę Nałęczowianki 0,7l na drogę i "na start" (Żona: "Nelka nie będzie pić gazowanej!" Argument, że gaz można wypuścić trafił w próżnię), zgrzewkę Nałęczowianki gazowanej (Rodzice: "Nie lubimy niegazowanej"), jakiś koc (Ja: "To HR, tam jest ciepło", Żona: "A pamiętasz wrzesień 2007!?, koc przeszedł...), ABC (Ja: "Bez tego nie pojadę i sama będziesz prowadzić auto"; Żona: "Ale ja nie mam PJ", Ja, triumfując: "Właśnie!"), 2 parasole plażowe (Tu pełna zgodność, "dzidź" wymaga cienia). łóżeczko turystyczne, no i spacerówka.
Konsternacja! Jak to wszystko spakować do kompaktowego kombi z "plecakiem" na dachu. Układanka, w żaden sposób nie chciała zgrać się z gabarytami bagażnika i boxa. Problem stanowiła nasza "1 nasza duża tobra turystyczna", która przy aktualnej konfiguracji (wózek i łóżeczko turystyczne w boxie) w żaden sposób nie chciała się zmieścić w bagażniku poniżej linii okien. To ważny argument, gdyż nie dopuszczam ze względów bezpieczeństwa i - co tu ukrywać estetyki - pakowania po dach.
Nie starajcie się z tym dyskutować, to takie moje zboczenie, żeby bagaż był spakowanty schludnie, poniżej linni okien, najlepiej zasłonięty półką lub roletą.
Rzutem na taśmę podjęliśmy z Żoną decyzję: "Wypakowujemy <<1 naszą dużą torbę turystyczną>>, przepakowujemy do 2 małych". Tym sposobem, uzyskaliśmy dodatkową możliwość manewru bagażami. Oczyma wyobraźni zacząłem ponownie układać wszystko w bagażniku i boxie i dalej nijak się to nie układało. Przełom nastąpił, kiedy wyobraźnia podpowiedziała:
- 1 duża torba Rodziców w bagażnik
- 1 średnia torba Nelki w bagażnik
- 1 mała torba z jedzeniem w bagażnik
- 1 b.mała torba z jedzeniem Nelki w bagażnik
- 1 torba supermarketowa z jedzeniem naszym w bagażnik
- łóżeczko turystyczne w bagażnik (sic!)
- spacerówka w bagażnik (sic!)
- 1 mała torba ŻOny w box (sic!)
- 1 mała torba moja w box (sic!)
- 1 b.mała torba z butami Rodziców w box (Sic!)
- 1 mała torba z butami naszymi w box (sic!)
Tym sposobem WSZYSTKO zmieściło się do bagażnika i box'a, ale - wbrew moim zasadom i poczuciu estetyki - nie dało się zasunąć rolety. Bagaż został zatem przykryty gustownym kocem w biało-czerwone pasy i zebrę, który pamiętał jeszcze jak w niego sikałem pacholęciem będąć.
Siły po takim wysiłku umysłowym i fizycznym pozwoliły mi tylko wycedzić przez zęby: "Jak cyganie, ku...a, jak cyganie!" - tu zaznaczę, zdjęć bagażnika nie będzie, takoż box'a, bo to wstyd przed Ryśkiem pokazać Światu taki burdel.
Wczesnym wieczorem porzedzającym wyjazd auto było:
- umyte i nawoskowane - niestety tylko woskiem w płynie,
- "wyodkurzane" - 2x2zł na Orlenie, a satysfakcja ogromna,
- szyby wyczyszczone od środka i na zewnątrz Plastmalem do luster - polecam, pięknie separuje wodę od szyby. Dobrze nałożony działa jak wycieraczka, bo woda jest zmuchiwana z szyb,
- przód auta dodatkowo nawoskowany i "naplastmalowany" w ramach ochrony przed latającym paskództwem,
- nabite 2.7 atm. na osi przedniej i 2.9 atm. na osi tylnej, zgodnie z zaleceniami jazdy autostradowej z kompletem pasażerów i bagaży,
- CB radio podłączone,
- nawigacja podłączona, a trasa do Graz wytyczona,
- tylko "Św. Krzysztof" odkleił mi się od deski rozdzielczej...zły znak.
Trasa 1go odcinka biegła od Janek (punkt spotkania z 2gim autem), przez Piotrków (achhhhh remonty!), Częstochowę, A4 w Katowicach, A1 maksymalnie na południe aż do Świerklan, Wodzisław Śl., Chałupki (planowane tankowanie), Bohumin (planowany zakup winietki), Ołomuniec, Brno, Breclav, Wiedeń i ... na koniec Kalsdorf bei Graz, czyli Oekotel Graz.
Auto wykąpane i napudrowane, dzieciak wyodkurzany i nawoskowany, Żona ma umyte szyby i napierdziane w oponki...chyba zmęczony jestem, czas na sen. Jednak przed snem golę się b.dokładnie, tym razem z pomocą maszynki elektr. i żyletki.
Żona urządza sobie podśmiechujki:
Ja to, proszę pana, mam bardzo dobre połączenie: wstaję rano, za piętnaście trzecia; latem to już widno. Za piętnaście trzecia jestem ogolony, bo golę się wieczorem. Śniadanie jadam na kolację, więc tylko wstaję i wychodzę.
-No, ubierasz się pan.
-W płaszcz. Jak pada. Opłaca mi się rozbierać po śniadaniu?
-Aaa... fakt!
-Do pekaes mam pięć kilometry. O czwartej za piętnaście jest pekaes.
-I zdanżasz pan?
-Nie. Ale i tak mam dobrze, bo jest przepełniony i nie zatrzymuje się.
-He, he, he, he.
-Przystanek idę do mleczarni -- to jest godzinka. Potem szybko wiozą mnie do Szymanowa (mleko, widzi pan, ma najszybszy transport, inaczej się zsiada). W Szymanowie zsiadam, znoszę bańki i łapię EKD. Na Ochocie w elektryczny i do Stadionu, a potem to już mam z górki. Bo tak: 119, przesiadka w trzynastkę, przesiadka w 345 i jestem w domu, znaczy -- w robocie. I jest za piętnaście siódma! To jeszcze mam kwadrans -- to sobie obiad jem w bufecie. To po fajrancie już nie muszę zostawać żeby jeść, tylko prosto do domu.
I góra dwudziesta druga pięćdziesiąt jestem z powrotem. Golę się, jem śniadanie i idę spać.
Po "porannej" toalecie kładę się spać. A sen przyjść nie chce. Kalsyczny przypadek reisefieber. Jestem zmęczony, ale myśli błądzą w różnych kierunkach. Jest mi za gorąco, za zimno, noga mnie swędzi, coś bzyczy, ktoś gada za oknem, kot mruczy, zegarek cyka, lampka "stand by" w telewizorze oślepia...no po prostu super. Jutro - patrzę na zegarek i ze zgrozą stwierdzam, a właściwie dziś(!), czeka mnie 800km a ja dalej lampię się w sufit.
Budzę się...szybko podsumowuję, żeby wyjść z letargu: jest 1:50, budzik zadzwoni o 2:00, rodzice przyjadą o 3:10, spotkanie w Jankach jest o 4:00. Oczy pieką, piach pod powiekami, czuje się jak po niezłej imprezie a wstać trzeba.
Za dziesięć druga zaczynam wynosić ostatnie graty, przed bramą majaczy cień 2giej astry i 2 punkciki żarzących się papierosów - mam pewność, przyjechali Rodzice. Mają coś, co usprawni komunikację z 2gim autem - zestaw CB dla OiA Fusiona, który powiezie ich do HR.
Graty upchnięte i czekamy już tylko na Żonkę i Nelkę, ale nocne karmienie przedłuża się. Wracam do domu i to co zastaje jeży mi włos na głowie. Nelka nakarmiona, Żona gotowa, czekały tylko na mnie aż przyjdę i zabiorę ... graty!
. Ze zgrozą stwierdzam, że jest jeszcze co najmniej 5 róznych toreb, torebeczek, siatek, siateczek. Przyznam, w myślach zacząłem ciskać gromy na Żonę, ale pomyślałem ... "To jest urlop, trzeba być cool" - nie pomogło. Nosząc te torby do auta i upychając je w ostatnie wolne przestrzenie "bycie cool" nie pomogło, zacząłem więc nucić: "I'm feel pretty" - bohaterowi "2ch gniewnych ludzi" pomagało.
Dziś odcinek A-B z poniższej mapki:
http://g.co/maps/nft8w
O 3:30 startujemy z Bielan w kierunku Janek. W dzień 30min. na pokonanie tego odcinka wydaje się niezłym żartem, w nocy to czysta przyjemność: węzeł Łopuszańska pusty, Łopuszańska/Krakowska pusta, Raszyn pusty. Kilka minut oczekiwania na parkingu Reala i zjawia się Fusion. Prowadzę szybki kurs obsługi CB, podstawowe czynności, nr kanału w PL i za granicą i w drogę...a w zasadzie "w poligon" od Warszawy aż do Piotrkowa. Tylko 10min. opóźnienia w stosunku do planu
- nie jest żle biorąc pod uwagę kurs obsługi CB oraz berbecia w każdym z aut.
Janki - punkt spotkania
Trasę z Janek przez Piotrków do Częstochowy pokonujemy nad wyraz sprawnie. Wpływ na to ma zapewne wczesna pora wyjazdu, przed rozpoczęciem prac budowlanych na "Gierkówce". Korków brak, dzieci spią zatem CB w obu autach milczy. Gdzieś tam przed Częstochową maluchy powoli budzą się do życia, domagając się przerwy.
Nelka zadowolona
Równiny mazowieckie obserwowane z "poligonu" Wwa-Ptrk.Tryb.
Krótki dialog przez CB (A nie jest wylewny, bo uważa że rozmowa w publicznej przestrzeni o tak intymnych rzeczach jak jedzenie nie przystoi) i pada decyzja: ze względu na "bezpieczeństwo" jadła, zaplecze dla matek z dziećmi wybieramy - wstyd przyznać - Mc w Częstochowie. Niewątpliwie wpływ na wybór mają "książeczki z Mc", które małżonka wycyganiła dzień przed wyjazdem, a które to stanowią przepustkę do znacznych rabatów w tym przybytku
. Mój i A opór w kwestii Mc nie ma sensu, odbije sobie to w drodze powrotnej w Csornej...
Pit Stop w Mc - prawie cała ekipa, ja i Nelka robimy zdjęcie
Jazda przez Katowice okazuje się czystą przyjemnością. Ostatni raz jechałem przez nie, a nie przez Obwodnicę GOP w okolicach 2002; drogi były fatalnie, a napis "powitalny" na przystanku na jednym z wiaduktów skutecznie mnie zniechęcił do wizyt w tym mieście "wink: . Napis głosił: "W tej krainie obcy ginie".
Szybki znajzd na A4, kilka kilometrów cudną A1-ką i zjeżdżamy na droge 3ciej kategorii odśnieżania do Wodzisławia, w tym momencie w CB odzywa się A i oznajmia: "Był pawik" Musimy zjechać. Kilka zakręcików i wzniesień po równej jak stół A1 spowodowały, że E. się cofło
Do granicy docieramy bez większych przeszkód. Nie przemyśleliśmy jednak kwestii tankowania i zamiast zatankować na cywilizowanym Statoil (Uwaga! Ostatnia porządna stacja w drodze do Chałupek), pozostaje nam PRLowski Orlen w Chałupkach...od dawna nie stałem w kolejce do dystrubutora. Tracimy 30min., bo dystruybutory okupują Czesi. Rozładowaniu zatwardzenia nie sprzyja też fakt, że z 9ciu dystrybutorów działa tylko 6. Jest to bezsprzecznie najgorsza stacja jaką odwiedzałem w ostatnich 5ciu latach. O tym, że nie ma tam porządnego kibla, miejsca dla matki z dzieckiem nie muszę chyba wspominać.
A4 - kawałek porządnej drogi
A1 - j.w. Przy okazji: czy ktoś wie dlaczego drogowskazy są żółte? Patrz: drogowskaz na Rybnik.
A teraz Czesi...cóż, po raz kolejny nie pokazali się od najlepszej strony. Primo: dystruybutorów w linni jest 3, podjeżdża Czech autem benzynowym i staje przy środkowym dystrybutorze (I ON, II Pb, IIIPb) tak, że ja nie mogę zatankować dizla z Igo, a Fusion benzyny z IIIgo dystrybutora. Prośby i grożby nie docierają, choć włada naszym językiem. Z nudów obserwuje scenkę z sąsiedniego rzędu dystrybutorów. Tam z kolei po zatankowaniu ON z Igo dystrybutora, opłaceniu paliwa, Czech nie zwalnia stanowiska tylko czeka na żonkę/kochankę/konkubinę, która kończy zakupy na stacji - dać w mordę to mało.
Winietki na czeskie autostrady(?) po stronie polskiej kosztują 50zł - nie jest do dużo drożej od oficjalnej ceny. Myślę, po co przepłacać skoro na pierwszej stacji w CZ w Bohuminie kupię ją za oficjalną cenę. ZONK! Stacja w Bohuminie, tak często wskazywana jako dobre źródło winiet NIE PRZYJMUJE PŁATNOŚCI KARTĄ za winiety. Cóż, płacimy tez 50zł za winietkę i ruszamy dalej.
Mały wtręt: Drogę przez CZ wybrałem tylko z powodu otwarcia A1 w PL. Niestety z perspektywy czasu i przejechanch w tym roku kilometrów w CZ decyzja ta była błędem: autostrady w CZ są zdecydowanie gorszej jakości niż w SK. Tak często wspominanie na forum betonowe płyty na prawdę dają w kość. Najgorsze odcinki to Brno-Breclav i gdzieś w okolicach Olomouc'a. Gdyby dyskomfort polegal tylko na stukaniu opon na połączeniach nie byłoby dramatu, sęk w tym że do stukania dochodzi jeszcze mocno pofałdowana nawierzchnia pomiędzy połączeniami. Daje to istny łomot w samochodzie. Nieco lepiej przedstawia się podróżowanie lewym pasem, ale ... ruch jest prawostronny i nie chcemy przecierż wchodzić w kontakt z przedstawicielami drogówki czeskiej. Tak więc: jeżeli ktoś się waha pomiedzy SK a CZ, a ma wybór, to zdecydowanie podpisuje się pod drogą przez SK.
A potem była AuT i jej nowa autostrada do Wiednia. Jako że zbliżała się pora obiadu, a poszukiwania Gasthausu jeszcze przed wjechaniem na autostradę spełzły na niczym (w jednynym na który trafiliśmy odbywało się jakieś przyjęcie weselne), pozostał nam znowu Mc. Kalkulacja odległości i czasu boleśnie uświadomiła nam że na 16tą do Oekotelu nie zdążymy, zatem konieczny będzie kontakt z recepcją. Zadaniu miał sprostać K. - biegle władający językiem niemieckim z racji 5cio letniego kontraktu wojskowego w bazie Ramstein. Wziął mój telefon, wykręcił numer zamienił 2 słowa i zdębiał...niby niemiecki, ale porozumieć się z Recepcją nie mógł. W akcie desperacji przeszliśmy na angielski; cóż lepiej nie było. Żadne nazwisko z rezerwacji nie otwierało drzwi do tego motelu. Kobieta po drugiej stronie słuchawki marnie operowała angielskim i komputerem. Na moją narastającą irytację w głosie, kiedy przeliterowanie obu nazwisk na które zrobiona została rezerwacja (bynajmniej nie było to nazwisko "Brzęczyszczykiewicz", a raczej swojsko dla recepcjonistki brzmiące "Winter") nie przyniosło rezultatu, recepcja ot-tak rozłączyła się. Zawrzałem!. Na pokładzie 2 dzieciaki, rezerwacja gdzieś przepadła, a Oekotel jeszcze na 2dni przed przyjazdem zarządał jej potwierdzenia na mejla co skwapliwie uczyniłem, a ta ... się rozłącza. Ochłoń Tomuś! Obiecałem sobie podjąć jeszcze jedną próbę z samochodu. Dzwonię, w głowie szukam niemieckich przekleńst (niestety znam tylko "ferfluhte szwajne"), nabieram powierza w płuca ... a po drugiej stronie odzywa się damski (ale inny) głos i bez zbędnych próźb i gróźb przechodzi na angielski i w 10sek. odnajduje rezerwację...jesteśmy w domu, znaczy się pod Wiedniem i zmierzamy do Graz.
Przed Graz pogoda zaczyna się psuć. Temperatura na wyświetlaczu wahająca się w okolicach Wiednia pomiędzy 30*C a 33*C spada do 23*C, autostrada jest mokra bo niedawno przeszła burza, którą zostawiliśmy po prawej stronie gdzieś w górach.
Chmury przed Graz
Przed zjazdem na Kalsdorf, temperatura leci na łeb na szyję - jest 17*C, zaczyna b.mocno wiać. Nie odmiawiamy sobie jednak spaceru na Copacabanę, która w tych warunkach przypomina Bałtyk a nie plaże Brazylii. Zaszywamy się w greckiej tawernie przy brzegu zbiornika wodnego; zamawiamy po piwku (panowie) i herbatkach (panie) i ... pora spać, jutro dalsza część drogi.
"Upalna" Copacabana
C.D.N....