O tej porze roku, jak sięgnąć okiem, wszędzie gdzie tylko rosną oliwki, widać porozciągane płachty. To znak, że za chwilę rozpocznie się strącanie maluszków. Nim się dobrze ogarnęłam i wyszłam na zewnętrzny, zastałam taki oto obrazek:
Mój pan mąż w fartuszku na murku obrywa oliwki!
Dołączyłam i ja, bez fartuszka
ale uzbrojona w grabki
Tesciowie też zostali zagonieni do roboty, a co
Najpierw popodglądaliśmy specjalistów, krótkie szkolonko i.. ajde!
A słoneczko grzałooooo...
Zrobił mąż żonie zdjęcie, zrobiłam i ja
Później otrząsywanko ze zbytecznych liści, przecie jak targasz grabkami (bo szybciej) albo otrzasarką (jeszcze szybciej) to z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Rajcowała nas ta robota, taki fajowy reset, no dobra, to opinia po pierwszym dniu, jakbym miała obrobić całe hektary to inaczej bym mówiła, ale ogólnie, jak jest ekipa, każdy wie, co ma robić, szło elegancko.
Najprzyjemniejszą częścią dnia i tak były wspólne posiłki, przygotowane przez Luciję, zatem od serca i z bogactw otaczającej nas tam natury.
Mniammmm rizotto z owocami morza, na szybcika palnęłam foto odkrywając pokrywę garnka:
Byłam troszkę przerażona, myśląc o mojej teściowej, która nie jest fanką owoców morza i wspominając mój niechlubny pierwszy raz z hiszpańską paellą... No dobra, nie będę mówić, że przez tydzień na wczasach namawialam męża na skosztowanie, a jak w końcu podali to cudo w hotelu, to.... No ok, nie było tematu. Ale Lucija tak ugotowala, że były dokładki.
Chyba czas na odpoczynek po pracowitym dniu, tymbardziej, że głodna się zrobiłam, zatem... Laku noć, Kochani