-------------------------------------------------------------------------------
Więcej moich relacji znajdziesz tutaj
-------------------------------------------------------------------------------
Okruch 1 - Kalwaria Zebrzydowska, grudzień 2011.
Lubię długie cienie zimowego słońca w grudniu. Wszystko martwe, ale chce się bardziej żyć niż w lecie, bo żyje się jakby nadzieją na wiosnę, nadzieją wystarczająco odległą w czasie, aby nie groziła szybkim spełnieniem.
Zamiast jechać raz w życiu do Mekki, można sobie zbudować ją na miejscu. Wszystkie religie sięgają po własne rozwiązania, aby każdy, choć przez moment, mógł “być jak Jezus Chrystus, albo Mahomet, albo John Malkovic”.
Religia jako forma popkultury, gdzie utożsamiamy się z naszym bohaterem, gdzie z odcinka na odcinek przeżywamy jego życie, gdzie rok w rok niesiemy krzyż, w bezpieczeństwie wiedzy jak to wszystko się zakończy. Owe nieuniknione cierpienie jest nam milsze, niż niewiadoma, którą niesie ze sobą jutro.
Istnieje teoria kosmosów równoległych, bąbelków połączonych czarnymi dziurami. I przyjmując założenie, że materia jest nieskończona, tak jak i czas, to na pewno, wcześniej czy później, wydarzy się wszystko, w każdej kombinacji.
Gdyby Chrystus umarł w amerykańskiej komorze gazowej, czy szedłbym tu dzisiaj w wielkim lochu, w kierunku ponurego pokoju, do którego zapraszałyby hermetyczne drzwi, a kramy z pamiątkami sprzedawałyby cyjanowodór w zamkniętych buteleczkach?
A gdyby Jezusa utopiono, czy na ołtarzach byłyby akwaria, czy raczej zwyciężyłaby praktyczność, i tylko rysowano by fale lub ryby?
Krzyż.
Krzyż jaki jest każdy widzi.
Nieprawda.
Patrząc na krzyż, nie widzimy już krzyża, nie odczuwamy tych same emocji, jakie niesie szubienica, ewentualnie krzesło elektryczne, gilotyna lub inna zabawka do zabijania.
Po śmierci Jezusa, krzyż jako narzędzie śmierci powoli wyszedł z użycia - chciano go zarezerwować tylko dla Syna Bożego. Trochę tak, jakby chciano przestać używać krzesła do siadania, jeśli już owemu krzesłu przypisano funkcję symbolu religijnego.
Aby odkłamać naszą percepcję, powrócić do prawdziwego odczuwanie krzyża z pierwszego wieku naszej ery, wyobraźmy sobie, że łańcuszek na szyi kończy się małą komunijną szubieniczkę od naszej babci. Albo, że w klasie pierwszaków, nad tablicą, wisi prosta drewniana szubienica, a i w Sejmie RP kłócą się o szubienicę – prezent od matki księdza Popiełuszki.
Gee Jon, chińczyk w Ameryce, był pierwszym człowiekiem, na którym wykonano wyrok śmierci wpuszczając gaz do jego celi gdy spał. A kim był pierwszy człowiek, którego powieszono na krzyżu?
Zresztą nie, to nie jest aż tak interesujące jak poznać artystę, który jako pierwszy wpadł na pomysł, by uśmiercić drugiego człowieka na krzyżu. Siła artystycznej wyobraźni. Absolutnie tak! Dlatego w naszym bąbelku są krzyże, raczej niż akwarium czy szubienica.
Zdjęcie: istota ludzka w ciemnym ubraniu. W jednym z możliwych światów zapewne jest Chrystusem, ale tu gra bezrobotnego albo alkoholika, choć niewykluczone, że jednak dobrze mu się wiedzie.
Zdjęcie: obok kiosk z pamiątkami, jak cmentarz.
Jest także reszta naszego świata: Coca-Cola, "UWAGA - grozi zawaleniem", sztuczne kwiaty, ogrodzenie...
Istota ludzka w ciemnym ubraniu patrzy tęsknie poza barierkę - współczesna wersja obrazu, na którym pańszczyźniani chłopi przykładają rękę do oczu, aby lepiej przyjrzeć się wozom, które w tumanach kurzu znikają na horyzoncie.
W Wielki Czwartek wieczorem, wojewoda krakowski, Mikołaj Zebrzydowski wraz ze swoją małżonką Dorotą ujrzeli trzy czerwone krzyże jaśniejące na stokach góry Żar.
Czy nie tęsknicie czasami do tych czasów, kiedy mogłoby się wam wydawać, że widzicie trzy jaśniejące czerwone krzyże? Szczególnie, jakbyście zobaczyli je ze swojego zamku w sąsiedniej Lanckoronie i byli na tyle majętni, by ufundować tam kościół i klasztor?
Tęsknicie.
Tęsknicie też do tych czasów, kiedy przeczytalibyście dzieło o Jerozolimie Chrystiana Andrychomiusza (co za imię! co za nazwisko!), i po jego przeczytaniu - tak jak Zebrzydowski – dopatrzylibyście się uderzającego podobieństwa swoich włości do Ziemi Świętej? Ile wtedy mielibyście lat: siedem, osiem, maksimum dziesięć? Ale może - jak mówi inna wersja, (której nie chcę wierzyć, więc biorę niebieską pigułkę) - Zebrzydowski został przekonany do pomysłu rozbudowy klasztoru przez bernardynów, których tu ściągnął.
I wyobraźcie sobie tę ich radość, Mikołaja i Doroty, gdy przyjechały modele kaplic - te klocki Lego siedemnastego wieku - przywiezione przez dworzanina Hieronima Strzałę. Zapewne leżały w wielkich skrzyniach i trzeba było je odwijać z papieru, warstwa po warstwie, a czas dłużył się niecierpliwie, jak to się zwykle dzieje w Wigilię przed otwarcie prezentów.
Hieronim Strzała nie zamówił tych modeli przez allegro. Wyruszył w półtoraroczną podróż do Jerozolimy, by samemu obejrzeć wzory do budowy poszczególnych kalwaryjskich kaplic.
Tak, to była poważna sprawa, dlatego przy projektowaniu uczestniczył również matematyk o. Feliks Żebrowski, który wymierzył odległości pomiędzy poszczególnymi kaplicami, abyś ty mógł doświadczyć dziś w 3D, na pobliskich wzgórzach i dolinach: Golgotę, Górę Oliwną, Syjon czy Cedron. (Dzisiaj Żebrowski zajmowałby się wdrażaniem i projektowaniem systemów GPS?)
I nie dziwmy się, że tą wielką zebrzydowską zabawką bawiły się też kolejne pokolenia. Kolejnym wielkim fundatorem Kalwarii był syn Mikołaja, Jan, a w dalszej kolejności Michał Zebrzydowski i Magdalena Czartoryska, którzy całość stopniowo rozbudowywali.
Gdy wzniesiono pierwsze budynki - wielkie elementy wielkiej sceny do ogrywania wielkiej sztuki - pojawiły się Misteria Męki Pańskiej, rozpoczynające się wjazdem Pana Jezusa na osiołku do Jerozolimy w Niedzielę Palmową, a kończące w Wielki Piątek Liturgią Męki i Śmierci Pana Jezusa.
Napisano specjalny scenariusz tego nabożeństwa, składający się z odpowiednich rozmyślań, modlitw i pieśni odmawianych lub śpiewanych kolejno przy 28 stacjach Męki Pańskiej.
Hvar - procesja za krzyżem, Kalwaria - Misteria Męki Pańskiej. Jeśli nie Chorwacja, to Kalwaria. Albo jakieś inne miejsce na ziemi. Ludzkie geny wywodzą się ze wspólnego mianownika.
I nasza bajka ma piękny koniec: w 1999 roku, na rok przed planowanym końcem świata, nasz polski Legoland wpisano na listę UNESCO.
- Przepraszam księdza, gdzie znajdę tu sacrum?
Dom pielgrzyma, restauracja, kram z pamiątkami, parkingi - relikwie turystycznego boga ciekawości.
Nie, Bóg Tajemnicy i Przemijania nie lubi takich miejsc, i zwykle siedzi w ostatniej ławce w małym kościółku z garstką staruszek na roratach w deszczowy dzień.
Albo wychodzi na dróżki, by kryć się w trawie i drzewach, jako grecki bóg Pan, rogaty i koźlonogi, rozerotyzowany satyr. Jak mówi wikipedia, "jego najbardziej udana miłość to orgie z siostrami Meneidami. Zaspokoił je wszystkie naraz, co często przedstawiano w sztuce, pokazując całe stado Panów spółkujących z siostrami."
A gdyby to Pan wygrał rywalizację o ołtarze europejskiej kultury? Co wisiałoby nad tablicą w klasie pierwszaków? I o czym rozmawiałby Jezus z Panem, gdyby się spotkali? Co robilibyśmy na mszach?
http://youtu.be/uxCPkg_Ee3Q
Dlatego idę na dróżki, między drzewa i łąki. Do wyboru są dróżki Pana Jezusa i dróżki Matki Boskiej. Na mojej mapce kreseczki czerwone, albo niebieskie, jak dwie pigułki: czerwona, po zażyciu której można poznać prawdę o otaczającej rzeczywistości, i niebieska, która pozwala dalej żyć złudzeniami...
Ruszam ambitnie drogą prawdy. Golgota, Kaplica Obnażenia, Pałac Heroda, Ratusz Piłata, Kaplica Ogrojca... Poszedłem przeciwnie do wskazówek zegara - cały ja, wiecznie spoglądający w przeszłość - i cała męka rozgrywa mi się wspak, wstecz, od końca, jak jakieś nieme kino przewijane na magnetowidzie. Ale dlaczego właściwie nie mogło akurat tak się potoczyć: zacząć od ukrzyżowania i skończyć triumfalnym wkroczeniem do Jerozolimy? Nie mówiliśmy wtedy "wierzę", ale "wiem", i mniej byłoby roboty dla filozofów.
Robi mi się zimno. Patrzę na mapę: przede mną Góra Moria Khazad-dum, kopalnie Morii, piekielne czeluście Krasnoludów. To piękne i prawdziwe, że mity się zazębiają, przechodzą w siebie, tym piękniejsze, im bardziej niezamierzone. W obu przecież wymarzono sobie to samo: niech dobro nad złem zatriumfuje. Na zawsze.
Ale już dziś wystarczy, dziś Balrog mnie nie dopadnie. Wracam po swoich śladach. Na Golgocie, para w średnim wieku czyta z książeczki kalwaryjską modlitwę, zapewne jedną z tych zawartych w "dróżkowym" podręczniku z 1611. Rytuał nadziei, który przetrwał wieki. Zmień Panie Boże swoje plany. Chociaż raz, ten jeden, jedyny raz...
Po drodze chyba mijam Karola Wojtyłę, ale mnie nie widzi i nie chce być widzianym. Kiedyś rzekł "najczęściej przybywałem tutaj sam i wędrowałem po dróżkach Pana Jezusa i jego Matki, rozpamiętywałem ich najświętsze tajemnice." Ale być może weszliśmy nieświadomie w inny bąbel, w inny kosmos, gdzie Karol Wojtyła nie został papieżem, a jedynie patrzył w dal, w ciemnym ubraniu obok reklamy Coca Coli...
-------------------